Obowiązkowe kamery, gwarancje finansowe, wyższe kary i skrócenie dopuszczalnego czasu magazynowania odpadów z trzech lat do roku. To tylko kilka z ostatnich zmian, do których muszą się dostosować przedsiębiorcy z branży odpadowej. Co na to sami zainteresowani? Komentują, że mamy dziś jedne z najbardziej rygorystycznych i represyjnych przepisów regulujących gospodarkę komunalną w całej UE.
To pokłosie zeszłorocznej nowelizacji ustawy o odpadach (Dz.U. z 2018 r. poz. 922 ze zm.), która miała postawić tamę fali pożarów wysypisk. Już wtedy podkreślano, że dokręcanie śruby uczciwym firmom nie odwróci tego trendu, a tylko obciąży je kosztami, które ostatecznie spadną na barki mieszkańców. Ten scenariusz się ziścił: pożary nie ustały, a średnie ceny za usługi komunalne wzrosły w ogłaszanych właśnie przetargach niemal dwukrotnie.
Lepszy nadzór
Sęk w tym, że resort środowiska nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i przygotował akt prawny, który – jeżeli wejdzie w niezmienionym kształcie – tylko zaostrzy te i tak już ostre wymogi.
Mowa o najnowszym projekcie rozporządzenia ministra środowiska w sprawie szczegółowych wymagań dla magazynowania odpadów. Co do zasady będą one musiały być rozdzielone na sektory lub specjalne boksy, a do tego zabezpieczone i przetrzymywane w warunkach, które zapobiegają emisji odorów, pyleniu lub rozsypywaniu się odpadów.
Resort tłumaczy, że nowe wymogi są konieczne dla zabezpieczenia m.in. odpadów łatwo palnych przed czynnikami zewnętrznymi: dostępem niepowołanych osób, niepożądaną aktywnością gryzoni oraz czynnikami atmosferycznymi (deszcz, wysoka temperatura), które mogą doprowadzić do zaprószenia ognia.
(Nie)potrzebne obciążenia?
Zdaniem przedsiębiorców projektowane przepisy są dogmatycznie restrykcyjne. W praktyce, żeby sprostać tym wymogom, konieczna będzie całkowita reorganizacja wielu przedsiębiorstw, budowa nowych wiat, budynków i zadaszeń nad placami, gdzie przetrzymywane są odpady. – To bardzo kosztowne zmiany, a trzeba pamiętać, że branża wykonuje teraz też operaty przeciwpożarowe i przygotowuje się do instalacji monitoringu wizyjnego w miejscach magazynowania odpadów – mówi Adam Małyszko, prezes Stowarzyszenia Forum Recyklingu Samochodów FORS.
Inni zwracają uwagę, że przepisy w proponowanym kształcie są też nieprecyzyjne. – Pojawia się istotna wątpliwość nie tylko w sprawie tego, o jakie odpady wrażliwe na czynniki atmosferyczne ciepła, światła, powietrza i wody chodzi, ale też jaki stopień tej wrażliwości (a brak obiektywnych wskaźników w tym zakresie) będzie wymagał stosownego zabezpieczenia – wskazuje Michał Dąbrowski, ekspert Polskiej Izby Gospodarki Odpadami.
Dodaje, że zabezpieczeniu przed warunkami atmosferycznymi powinny podlegać tylko odpady, na które te warunki mają wpływ. Chociażby szkło, folie, butelki PET nie muszą być zabezpieczone przed np. deszczem. – Wystarczy, że są one magazynowane w miejscu do tego przeznaczonym, spełniającym normy bezpieczeństwa dla środowiska, lecz niekoniecznie zadaszonym – przekonuje Dąbrowski.
Eksperci alarmują też, że takie wymogi wcale nie poprawią jakości gospodarowania odpadami. Zdaniem niektórych mogą wręcz zaszkodzić, jak nowy obowiązek zadaszania terenu, gdzie przetrzymywane miałyby być odpady takie jak opony i gumy. Rozwiązanie to nie tylko jest czymś nowym i nieuzasadnionym, bo z doświadczenia wynika, że nikt tak nie magazynuje odpadów, ale również niebezpiecznym.
– Nie ma żadnego uzasadnienia, żeby trzymać je pod zadaszeniem, a z opinii strażaków wynika, że takie magazynowanie pod dachem znacznie utrudnia akcję gaśniczą i wręcz wskazane jest magazynowanie tego typu odpadów na wolnym powietrzu – mówi Adam Małyszko.
Administracyjne bariery
To z kolei oznacza nie tylko dodatkowe koszty, ale również proceduralne zawirowania. W przypadku miejsc magazynowania takich jak np. hale oraz inne obiekty budowlane niejednokrotnie wymagane będzie przygotowanie oceny oddziaływania na środowisko, co zasadniczo wpłynie na tempo dalszej procedury budowlanej.
Co gorsza, przewidziane na dostosowanie się do wymogów terminy są – w ocenie branży – nierealistyczne w polskich warunkach, bo samo uzyskanie decyzji na budowę trwa minimum dwa lata, a budowa obiektów minimum rok. Tymczasem tak daleko idące zmiany, jakie zamierza wprowadzić ustawodawca, sprawią, że znaczna część firm będzie musiała ustawić się w kolejce do urzędu, by uzyskać nowe zgody i pozwolenia.
Niektóre z nich byłyby też wymagane od firm po raz pierwszy. – Projektodawcy chcą zobowiązać firmy, by zapewniły system odprowadzania ścieków wraz z oczyszczaniem z miejsc magazynowania odpadów. Wskazuje to na konieczność uzyskania pozwoleń wodnoprawnych obejmujących wszystkie miejsca magazynowania odpadów, bez względu na to, czy są magazynowane luzem, czy w pojemnikach – zwraca uwagę Dariusz Matlak, prezes Polskiej Izby Gospodarki Odpadami.
Wejście w życie rozporządzenia po raz kolejny wymusi też zmiany posiadanych decyzji na zagospodarowanie odpadów. Problem w tym, że na to wszystko może przedsiębiorcom nie starczyć czasu. Są zgodni, że przewidziany 24-miesięczny okres adaptacji jest za krótki, nawet przy najsprawniej prowadzonej procedurze.
Jak wyjaśnia Dariusz Matlak, każdą inwestycję zaczyna się od przygotowania karty informacyjnej przedsięwzięcia, a jeśli organ nakaże, to również raportu, w celu uzyskania decyzji o środowiskowych uwarunkowaniach. – Cały proces trwa średnio od ośmiu miesięcy do dwóch lat – mówi ekspert. I dodaje, że w następnej kolejności trzeba pozyskać warunki zabudowy, na które w przypadku braku miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego (a nie ma go ponad 70 proc. powierzchni kraju) trzeba czekać od trzech do sześciu miesięcy. Dopiero po tym czasie można przygotować projekt budowlany, uzyskać pozwolenia (kolejne sześć–osiem miesięcy), a następnie wybrać wykonawcę i przystąpić do budowy, co trwa od roku do dwóch lat, a nawet dłużej w przypadku postępowania na podstawie prawa zamówień publicznych.
– Na końcu konieczne jest jeszcze uzyskanie decyzji o pozwoleniu na użytkowanie i zmiana decyzji odpadowych, co oznacza kontrolę straży pożarnej i wojewódzkich inspekcji ochrony środowiska. Z tej perspektywy przewidziany w projekcie rozporządzenia okres 24 miesięcy na dostosowanie się jest absolutnie nierealny – konkluduje prezes PIGO.