To naprawdę harówka. Etat i praca twórcza? Nie ma porównania – przekonuje mnie Agata Napiórska, autorka "Jak oni pracują", dwutomowej serii wywiadów z twórcami polskiej kultury. Autor kryminałów Zygmunt Miłoszewski, wokalistka soulowa Paulina Przybysz i artystka performatywna Katarzyna Kozyra – to tylko trzy ze stu osób, które opowiedziały Napiórskiej, jak jest naprawdę w "gospodarce kreatywnej".
Rozmawiamy w małej kawiarni na Starych Bielanach. Sobota. 10.00 rano. Gdy większość Polaków właśnie odsypia pracowity tydzień albo szturmuje sklepy (jutro niedziela niehandlowa), relatywnie niewielka, lecz niezwykle ważna grupa ludzi narzuca kolejną warstwę farby na płótno, wystukuje następny akapit nowej powieści, wysyła nową porcję ofert na festiwale muzyczne czy przygotowuje wernisaż. Tworzy dzieła albo próbuje je sprzedać. – W przypadku twórców praca rozkłada się często na wszystkie dni tygodnia i na wszystkie pory dnia. Nie jest i zazwyczaj nie może być unormowana z zewnątrz tak jak praca etatowa. Dlatego twórcy to mistrzowie samodyscypliny. To, że działają tylko w przypływie natchnienia, pomiędzy jednym a drugim knajpianym maratonem, to mit. Ich praca, często tytaniczna, nie zawsze się opłaca. Nie wszyscy mają status równy Miłoszewskiemu czy Kozyrze i muszą naprawdę walczyć o byt – zauważa Napiórska.
Jej obserwacje potwierdza raport naukowców z Uniwersytetu SWPS, przygotowany na zlecenie Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina. Liczbę twórców w Polsce – tych, dla których sztuka to życie także w ekonomicznym sensie – oszacowano w nim na ok. 60 tys. Okazało się, że połowa z nich nie wyciąga miesięcznie nawet 2,5 tys. zł netto, a średnie wynagrodzenie to 3,3 tys. zł. Z czego tu oszczędzać na emeryturę?
Reklama
Właśnie. Nie ma z czego. Więc nie oszczędzają. To kolejny argument, jak często się twierdzi, za tym, by państwo wreszcie zaczęło twórcom pomagać w odczuwalny sposób. Słynny projekt ustawy o statusie artysty zawodowego ma być pierwszym krokiem do utworzenia funduszu pomocowego z myślą o cienko przędących autorach. W założeniu dopłaci on do składek emerytalnych tym, których przychody będą niższe niż średnia pensja krajowa z poprzedniego roku.
Ale czy to rzeczywiście dobre rozwiązanie? Można mieć co do tego wątpliwości.