- Prowadzona pod ziemią reanimacja pracownika nie przyniosła rezultatu - powiedział PAP rzecznik Węglokoksu Jarosław Latacz. Zmarły górnik był żonaty, osierocił córkę.

Początkowo ratownicy mieli kontakt głosowy z przysypanym pracownikiem, choć go nie widzieli. Aby bezpiecznie wydostać poszkodowanego, najpierw trzeba było zabezpieczyć strop w miejscu, gdzie doszło do załamania obudowy chodnika i obwału skał.

Reklama

Gdy ratownikom udało się dojść do poszukiwanego i wydostać spod skał oraz elementów przygniatającej go obudowy, mężczyzna już nie żył. Podjęto nieudaną próbę reanimacji.

Wcześniej ratownicy zbudowali specjalną konstrukcję, która zabezpieczyła strop i pozwoliła bezpiecznie wejść w rejon zawału. Obszar objęty zawałem jest niewielki, jednak - jak relacjonowali ratownicy - naruszenie skał, które zasypały chodnik, bez odpowiedniego zabezpieczenia, mogłoby spotęgować skutki obwału i zagrozić ratownikom.

Do wypadku doszło w poniedziałek przed południem ok. 840 metrów pod ziemią. Trzej pracownicy wymieniali rury w wyrobisku oddalonym od ściany wydobywczej. Doszło tam do załamania się fragmentu obudowy chodnika i obwału skał stropowych, które przysypały górników.

Dwaj pracownicy zdołali wyjść o własnych siłach - nie odnieśli poważniejszych obrażeń. Po wyjeździe na powierzchnię przewieziono ich do szpitala na badania. Z ogólnymi potłuczeniami i otarciami zostali wypisani do domów.