"Pracownicy sortowni trafili do szpitala. Skontaktowaliśmy się też z nadawcą paczki. Twierdzi, że w przesyłce jest część samochodowa, przepustnica" - relacjonował Krzysztof Gielsa z dolnośląskiej straży pożarnej.
Na wszelki wypadek sortownię zamknięto. Inspektorzy Sanepidu przez kilka godzin sprawdzali, czy w paczce jest jakaś groźna substancja. Okazało się jednak, że nadawca mówił prawdę - w środku była tylko przepustnica. Po południu otwarto sortownię.
Nie wiadomo, dlaczego pocztowiec źle się poczuł. Sprawdzają to lekarze.
Dwa dni temu sześcioro pracowników sortowni paczek w Szczecinie poparzyło się perhydrolem - żrącą cieczą, która wyciekła z jednej z przesyłek. W kartonie zapakowano cztery półlitrowe pojemniki. Nadawca nie oznaczył paczki jako niebezpiecznej. Przy przeładunku jeden z pojemników rozszczelnił się, a perhydrol poparzył ręce pracownikom sortowni.