"WSJ" przypomina, że w ubiegłym tygodniu sąd federalny w Georgii wydał wstępne orzeczenie nakazujące liczenie wszystkich kart wysłanych przez głosujących do dnia wyborów. Przeliczać je będzie można – zgodnie z orzeczeniem – do 6 listopada. Sąd przyznał, że jest niechętny "ingerencji w ustawową machinę wyborczą", ale stwierdził równocześnie, że w przeciwnym razie "ryzyko pozbawienia praw wyborczych jest ogromne".
Podobne do Georgii sytuacje dotyczą innych miejsc w kraju – odnotowuje "WSJ".
Do Sądu Najwyższego Pensylwanii skierowano petycję dotyczącą dłuższego czasu liczenia głosów złożoną przez Partię Demokratyczną. Jak pisze "WSJ", część urzędników sugerowała nawet, że karty wyborcze powinny być zliczane, nawet jeśli nie będzie na nich znaczka pocztowego lub nie będzie on czytelny.
W Ohio "kwestionowany jest proces weryfikacji podpisów", a w Minnesocie "odstąpiono od zasady, że karty przy głosowaniu korespondencyjnym muszą być podpisane przez świadka" – wymienia "WSJ". Kroki te krytykowane są przez Republikanów oraz sztab wyborczy prezydenta USA Donalda Trumpa.
Jeśli któryś z kandydatów w wyborach prezydenckich "zwycięży o włos", a Trump lub wystawiony przez Demokratów Joe Biden będą prowadzić w kluczowych stanach o kilka tysięcy głosów, rozstrzygające mogą być orzeczenia sądu – twierdzi "WSJ". I prognozuje w takim przypadku "falę pozwów" prawników reprezentujących obie partie.
Wynikający z tego chaos może przypominać ponowne przeliczenie głosów na Florydzie w 2000 roku z rozmazanymi znaczkami pocztowymi jako nowymi dziurkami na kartach – stwierdza gazeta.
W 2000 roku o zwycięstwie wyborczym Republikanina George'a Busha zadecydował Sąd Najwyższy, który przyznał mu głosy elektorskie z Florydy. Rywalizacja wyborcza w tym stanie była zacięta, a część kart wyborczych uznano za wadliwe i nie uwzględniono ich.
Fakty są takie, że masowe głosowanie korespondencyjne "poluzowuje wyborczy system" - uważa "WSJ". Przypomina, że w tegorocznych prawyborach ponad milion kart do głosowania zostało wysłanych na tydzień przed ostatecznym ich terminem.
W tegorocznych prawyborach - według zestawienia publicznego radia NPR - odrzucono 558 032 głosy korespondencyjne. Tylko w Wisconsin było ich 23 196, a w 2016 roku Trump wygrał w tym wahającym się stanie o 22 748 głosów. Z badania na Florydzie z 2018 roku – jak odnotowuje "WSJ" – wynika, że odrzuca się dwa razy więcej głosów korespondencyjnych osób czarnoskórych niż białych.
Kłótnie dotyczące "późnego głosowania i niechlujnych podpisów mogą utrudnić przekazywanie wiarygodnych wyników" – zauważa "WSJ". Powołując się na własny sondaż, dziennik pisze, że w tym roku 66 proc. zwolenników Trumpa zamierza głosować osobiście w porównaniu z 26 proc. sympatyków Bidena. W noc wyborczą mapa wyborcza może sugerować solidną przewagę Trumpa, która zmniejsza się w miarę przyjmowania kart wyborczych – wskazuje.
Powiedzmy, że jest połowa listopada, a karty z głosowania korespondencyjnego liczone są w kluczowym stanie. Chociaż Trump zachowuje skromną przewagę, to w głosach korespondencyjnych jest trzy do jednego dla Bidena. Być może prawo wymagać będzie, by karty do głosowania dotarły do dnia wyborów, więc jest stos tysięcy spóźnionych doręczonych głosów. Niektórym brakuje znaczków pocztowych i nie jest jasne, kiedy zostały wysłane. Tysiące innych nie są uwzględniane z powodu podejrzanych podpisów, a odsetek odrzuceń jest wyższy w miastach - czytamy w nowojorskiej gazecie.
Najlepszym sposobem, by zapobiec takiej demokratycznej klęsce, jest działanie, zanim sprawy zajdą tak daleko. Gdyby stany zaostrzyły kwestie dotyczącą terminów i przygotowały się do głosowań pocztowych przed dniem wyborów, to zmniejszyłoby się ryzyko wyniku uznanego przez połowę kraju za niezgodny z prawem. Z każdym pozwem, który oddaje liczenie głosów w ręce sędziów, ten koszmar staje się bardziej prawdopodobny - konkluduje "WSJ".