Dzięki ćwiczeniom obcych wojsk od 2000 r. do budżetu resortu wpłynęło prawie 80 mln zł. Rekordowy był rok 2006, kiedy MON zarobiło aż 20,3 mln zł. Najwięcej z kolei jednorazowo zapłacili Brytyjczycy - 10 mln w 2007 r. To, co polska armia zarobi na wynajmie, zostaje dodane do pieniędzy na modernizację sprzętu.

Reklama

Co sprawia, że polskie poligony cieszą się tak dużym zainteresowaniem? "Są duże. Są też tanie z tego względu, że nasi sąsiedzi nie muszą przerzucać sprzętu na dalekie odległości" - mówi gen. dyw. Włodzimierz Potasiński, dowódca Wojsk Specjalnych. Były szef GROM gen. Roman Polko dodaje, że kraje zachodnie nie mają tak wielkich poligonów, bo wyprzedały lasy należące do wojska i teraz nie mają gdzie ćwiczyć.

Najczęściej sojusznicze armie wypożyczają poligon w Drawsku - systematycznie trenują tu Brytyjczycy. Głównym jego atutem jest rozmiar - prawie 37 tys. ha, co znaczy, że jest on większy od takich miast, jak Kraków lub Gdańsk. Na takim obszarze mogą już manewrować duże ugrupowania wojsk, są też możliwe strzelania artyleryjskie na odległość 5 km.

Niemcy, Czesi oraz Węgrzy i Austriacy upodobali sobie za to Centralny Poligon Sił Powietrznych w Ustce, gdzie można ćwiczyć nawet morskie desanty. Tu odbywają się też strzelania rakietami przeciwlotniczymi średniego zasięgu. "Taka rakieta może zniszczyć cel oddalony o 60 km, więc akwen zamknięty dla żeglugi musi sięgać 100 km" - mówi były pilot samolotów szturmowych Michał Fiszer. Najbliższy podobny tak duży poligon jest dopiero na wodach otaczających Kretę na Morzu Śródziemnym.

Dla zachodnich wojsk zaletą polskich poligonów są też mało restrykcyjne normy ochrony środowiska. "Na Zachodzie można np. jeździć tylko drogami, a teren trzeba zostawić w idealnym porządku. U nas wciąż można jeździć, gdzie się chce" - mówi gen. Potasiński.