Batalion Gwardii Narodowej "Dnipro" w samochodach pancernych z napisem Prywatbank, instytucji finansowej należącej do jednego z najbogatszych Ukraińców Ihora Kołomojskiego. Brygada powietrznodesantowa na nieoficjalnej liście płac tegoż oligarchy. Na ulicach Mariupola narodowe milicje złożone z pracowników holdingu Metinwest, należącego do donieckiego oligarchy Rinata Achmetowa. I kilka tysięcy uzbrojonych ochroniarzy z jego koncernu SCM, którzy mogą wziąć udział w walkach o jedność kraju.
Do tego zagraniczni instruktorzy z prywatnej firmy Academi, następczyni Blackwater. Większość z nich to byli żołnierze Navy Seal, Recon Marines, wojsk powietrznodesantowych, wywiadu wojskowego USA DIE. Po drugiej stronie rosyjski Swarog, prywatna firma wojskowa, która ma swoją delegaturę przy ulicy Frunzego w Symferopolu i świadczy usługi przy aneksji półwyspu. Instruktorzy z rosyjskiego specnazu GRU Wostok i spadochroniarze. Amerykanie dementują informacje o swoim zaangażowaniu nad Dnieprem. Podobnie Rosjanie. Wydaje się jednak, że obie narracje można włożyć między bajki.
Na Ukrainie mamy dwa ciekawe zjawiska. Po pierwsze: na terenie państwa, które do tej pory w niczym nie przypominało Iraku, Libii czy Afganistanu, prowadzona jest niewypowiedziana wojna zastępcza między Amerykanami i Rosjanami. Po drugie: część działań w tej wojnie sprywatyzowano.
W takiej sytuacji dokładniej widać kontekst geopolityczny wojny-chaosu. Tego, jak rządy eksportują odpowiedzialność za ewentualną porażkę. Academi – jeśli jest na Ukrainie – działa na zlecenie lokalnego rządu, a nie w imieniu Waszyngtonu. Specnaz GRU nie ma oznaczeń na mundurach, Kreml nie bierze za jego działania odpowiedzialności.
Reklama
Oprócz tego wyraźnie widać również ogromną słabość porewolucyjnych władz, które w dużej mierze są zdane na łaskę oligarchów i ich pieniądze. Do tej pory to oni uwłaszczali się na państwie. Obsadzali jego agendy. Wysysali pieniądze i informacje, które legły u podstaw ich fortun. Teraz role się odwróciły. Wielki biznes musi się zdeklarować, po której jest stronie. I zapłacić podatek rewolucyjny. Część już to zrobiła. Albo zajęła stanowiska w administracji obwodowej – jak Serhij Taruta w Doniecku i Ihor Kołomojski w Dniepropietrowsku.
Albo po cichu dopłaca do wojny z rebelią – jak Achmetow. Albo próbuje wejść do polityki międzynarodowej – jak zatrzymany w Wiedniu przez FBI Dmytro Firtasz (wyszedł z aresztu po zapłaceniu wartej 125 mln euro kaucji). Dawniej pośredniczył on w handlu gazem między Rosją i Ukrainą. Dziś oferuje usługi w mediacjach między Kijowem a Moskwą, których celem będzie uregulowanie konfliktu. – Gotowy jestem wystąpić w roli pośrednika – powiedział Bloombergowi Firtasz. Mam na tym polu doświadczenie – zapewniał.
Jeśli chodzi o oligarchów, to każdy z nich przy okazji tego, co się dzieje na wschodzie i południu, próbuje ugrać dla siebie jak najwięcej. Tacy jak Kołomojski i Taruta chcą być oligarchami nowej władzy. Realnie zależy im na utrzymaniu jedności państwa. Bo to pozwala załapać się na postrewolucyjny awans finansowy.
Dzisiejsze nakłady – przy założeniu, że Ukraina się nie rozpadnie – zwrócą się wielokrotnie. Tacy jak Achemetow walczą o gwarancje bezpieczeństwa dla swoich fabryk i nowe życie po wojnie bez łatki stronników Janukowycza.
Firtasz z kolei zaangażowanie traktuje jako sposób na legalizację swoich pieniędzy, których dorobił się na współpracy z rosyjskim światem przestępczym. Tak wygląda prywatna wojna oligarchów o przyszłość Ukrainy.