Durczok twierdzi, że nie zna ustaleń wewnętrznej komisji TVN do spraw molestowania seksualnego i mobbingu. – Ten raport jest dla mnie tajny. Nigdy nie otrzymałem. Nie miałem szans ustosunkować się do zarzutów, które w nim zostały sformułowane – opowiada dziennikarz w wywiadzie dla "Newsweeka" i dodaje: To był typowy sąd kapturowy.
Durczok przyznaje również, że nie podoba mu się sposób w jaki został potraktowany przez szefostwo TVN. Ówczesnego prezesa stacji nazywa "Szwajcarem, którego imienia nie chce mi się pamiętać". – Nie muszę pamiętać postaci, która potraktowała mnie jak pozycję w Excelu. Jak tabelkę, którą trzeba wypełnić albo skreślić, bo coś się kalkuluje albo nie – ocenia Durczok.
Były szef Faktów TVN zdradził również kulisy przesłuchania przed komisją. – Spotkali się ze mną tylko raz, zadali mnóstwo pytań, na wszystkiego odpowiadałem bardzo szczerze – mówi "Newsweekowi" Durczok.
Durczok na komisję przyszedł z… wydrukowanymi wynikami z badania wariografem. – Opinia biegłego sądowego, który robił to badanie była jednoznaczna. (…) Na wszystkie zarzuty odpowiadałem zgodnie z prawdą. Czyli nie molestowałem, nie powiedziałem tych obrzydliwych słów, które przytoczono we "Wprost".(…) Nie zapomnę min członków komisji, jak trzasnąłem tym wydrukiem z wariografu o stół. Zbierali szczęki z podłogi. Fajne to było. Bardzo – relacjonuje dziennikarz.
Jak przypomina Durczok, w raporcie nie wskazano żadnego przypadku molestowania seksualnego. Doszukano się za to mobbingu. – Dla mnie to metodyczne, celowe niszczenie kogoś. Nigdy nie miałem plan, by kogokolwiek zniszczyć. Z pewnością nie byłem szefem idealnym. Dziś trochę lepiej rozumiem, że nawet w tak zaangażowanym, odpornym na stres zespole jak "Fakty" nie każdy musi podzielać punkt widzenia szefa – tłumaczy w rozmowie z tygodniem Durczok.