Każdy wie, jak trudno jest człowiekowi zapracowanemu wygospodarować czas na solidną grę. Jak wielka jest pokusa nieprzyjścia. „A co tam, jeszcze tylko skończę to czy tamto” - szepcze w nas diabeł, by obwieścić w końcu: „Och, zrobiło się późno, nie idę”. A pogoda, ta zdzira. Wiadomo: „Oj, zimno dzisiaj, poleżę raczej w domku pod kocykiem niż na murawie z korkiem Schetyny w ustach...”. I jeszcze w hołdzie depresji wiosennej: „Ciemno, do domu daleko... Nie idę, nikt nie zauważy”.
Raduję się, że Polska ma premiera, który wszystkie słabości precz odrzucił. I dzielnie był tam, gdzie obiecał, że będzie - na boisku, z kolegami.