Groźba obcięcia 200 milionów złotych na rozbudowę kampusu Jagiellonki wyglądała na bardzo realną. Zalecił ją rząd. W normalnych więc warunkach - w 99 przypadkach na 100 - szacowne grono, jakim są senatorowie, potulnie głosuje, bo tak im kazano. Tym razem rządzącym zagroziła jednak przeogromna awantura.

Reklama

I bardzo dobrze. W przeciwnym razie państwo rękami senatorów (wśród których jest wielu wykładowców akademickich) dałoby sygnał: nie wychylać się, nie fikać. A o autonomii uniwersyteckiej i konstytucyjnej wolności badań możecie sobie, magnificencje, pogadać na inauguracji roku akademickiego. Ale nie traktujcie tego zbyt dosłownie. Bo polityka, a zwłaszcza międzypartyjne zemsty, jest ważniejsza. Takie było zresztą marzenie Stefana Niesiołowskiego - także wykładowcy akademickiego - by za książkę Pawła Zyzaka ukarać magistra, promotora, wreszcie uczelnię.

W wyborach 2007 zapewne większość profesury i studentów UJ głosowała na Platformę. Teraz miała być ukarana przez "własną" partię. Karząca ręka się cofnęła, zagrożeni odetchnęli. Jednak nie ich zasługą jest uratowanie pieniędzy na kampus. To media - te goniące za sensacją, stabloidyzowane, właśnie te - uratowały dostojną Alma Mater. Stamtąd dobiegły jedynie ciche i anonimowe pomruki zaniepokojenia. Choć po zarządzonej wcześniej i odwołanej kontroli nasyłanej przez minister Kudrycką można było podejrzewać, że represje nie muszą wcale być przypadkiem.

Można być pewnym, że za innej władzy (Państwo wiecie której) powstałoby kilka listów protestacyjnych. Autorytety wraz z elitami dobitnie zaznaczyłyby swoją niezgodę i upór. Nawet prasa zagraniczna też by wspomniała o zamachu na najstarszą uczelnię tej części Europy.

Reklama

Tym razem szumu nie będzie. Dlaczego? Każdy ma tu swoją odpowiedź. Mnie zaś przypomina się czytanka z podręcznika historii ze szkoły podstawowej, gdzieś sprzed 30 lat. Była tam historyjka o tym, jak Niemcy cesarza Henryka oblegli gród w Głogowie i wzięli za zakładników dzieci obrońców. Posłużyły im jako żywa osłona machin oblężniczych. Jednak jakieś dzielne dziecko zakrzyknęło do obrońców: "Bijcie, tatulu, z ojcowej ręki nie boli!".

Dzisiaj w POPiS-owej walce o sondaże też muszą być ofiary. Czasem muszą zginąć nawet swoi. Wygląda na to, że akademicy z Jagiellonki rozumieją wyższość tej racji nad swoim partykularnym uniwersyteckim interesem. Cześć Lecha Wałęsy też okazuje się wartością bezcenną. A przynajmniej równie cenną jak kosztujący 200 mln złotych uczelniany kampus.