Niemcy są w tej chwili niewątpliwie w najtrudniejszej sytuacji gospodarczej od kilkudziesięciu lat. W dodatku wyjście z recesji może okazać się dla nich niesłychanie trudne. Owszem, zdarzyło się już w historii coś, co nazywamy niemieckim cudem gospodarczym. Ale mieliśmy z nim do czynienia kilkadziesiąt lat temu – kiedy sytuacja była zupełnie inna.

Dziś można nawet powiedzieć, że Niemcy stały się poniekąd ofiarami własnego sukcesu. A to dlatego, że ich największy – notowany w latach powojennych – boom gospodarczy później wyraźnie spowolnił. Jedną zaś z najważniejszych przyczyn tego spowolnienia było nadmierne obudowanie gospodarki rozmaitymi rozwiązaniami socjalnymi i – co za tym idzie – wysokimi podatkami.

Teraz wygląda na to, że drugiego niemieckiego cudu nie będzie. Gospodarka naszych zachodnich sąsiadów jest bardzo mocno uzależniona od światowej koniunktury. Do formy może wrócić dopiero wtedy, gdy nastąpi globalne przyspieszenie.

Co to oznacza dla Polski? Niestety, wiadomo tylko tyle, że na pewno nie jest to dla nas dobra wiadomość. Istnieją jednak różne szkoły jej interpretowania reprezentowane przez różnych ekonomistów. Od wieszczenia kompletnej zapaści polskiego eksportu po wskazywanie na to, że akurat w przypadku Niemiec obejmuje on towary stosunkowo proste i zarazem tanie – takie, które nawet w kryzysie będą kupowane.

Co zatem robić? W zasadzie nie ma na to pytanie rzeczowej odpowiedzi. Po całej Unii krążą nawoływania, by europejskie państwa zaczęły poszukiwania nowych rynków zbytu. Przypomnijmy, że Polska już jedną zapaść eksportową przeżyła – w trakcie rosyjskiego kryzysu w końcu lat 90. Przedsiębiorcy potrafili się wówczas przerzucić z rynku rosyjskiego na inne obszary – choćby na Europę Zachodnią.

Choć wtedy nam się udało, dziś pojawia się jednak pytanie, gdzie właściwie można jeszcze takich nowych rynków szukać. Gdzie znaleźć obszary, których nie dotknął światowy kryzys i gdzie odbiorcy wciąż jeszcze poszukują towarów z zagranicy. Niestety – tego właśnie nie wiemy.