Wygłaszając orędzie o stanie gospodarki prezydent nie będzie miał z tego żadnej osobistej korzyści. Przeciwnie, poniesie duże straty wizerunkowe. Ale z jego punktu widzenia warto było to zrobić - orędzie zaboli Platformę i rząd.

Reklama

Przemówienie Kaczyńskiego będzie teraz przez dłuższy czas tematem debat. Zapewne w ich czasie usłyszymy, że prezydent nie zna się na gospodarce, że sieje panikę, przeszkadza rządowi w prowadzeniu polityki gospodarczej itd. Usłyszymy, że jest prezydentem PiS-u, że przemawiał pod kątem wyborów europejskich.

Ktoś mu wyliczy potknięcia w przemówieniu, może znajdzie jakiś lapsus. Usłyszymy też, że nie był kulturalny, bo nie chciał wysłuchać premiera. Nie miał zresztą takiego obowiązku, bo jak wiadomo z konstytucji orędzie prezydenta nie może być przedmiotem debaty. Zaś wystąpienie premiera już tak, stąd więc ten sprytny zabieg z krótką przerwą i ogłoszeniem stanowiska rządu. Co samo z siebie też przecież nie jest niczym złym.

Kaczyński znów będzie pod ostrym ostrzałem. Jednak w czasie tych wszystkich debat, których uczestnicy będą udowadniać jego rzekomą ekonomiczną ignorancję, ileś razy padnie słowo "kryzys". To jest klucz do wszystkiego. Tuż przed wyborami europejskimi będzie jednym z częściej odmienianych słów. Jeśli ktoś na moment zapomniał o kłopotach gospodarki to prezydent właśnie je mu przypomniał. Żywa torpeda, w osobie Lecha Kaczyńskiego, pokiereszuje jednak burtę rządowej nawy.