Może dlatego, że naprawdę im zależy na tej funkcji dla Polski, a może – jak głosi wersja złośliwa – bo nie chcą byłego premiera w kraju w czasie wyborów prezydenckich. Ale chyba po raz pierwszy szczerze zagrają razem. I tym razem zrobią to na zimno, bez emocji. Bez niechęci, ale i bez tej sympatii, która wybucha między nimi co jakiś czas, by chwilę potem znowu zostawić zgliszcza. Spotkali się wczoraj w środku dnia, zaledwie na kilkadziesiąt minut, nie pili wina, na chłodno przedstawili potem swoje stanowiska. Najpierw szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki, a potem premier Tusk, chłodno orzekli, iż „nie było żadnych różnic zdań” i mają „wspólne stanowisko we wszystkich sprawach”. To naprawdę – powtarzam – dobrze wróży. Bo po prawie dwuletniej współpracy obu polityków wiemy, że wspólny wektor osiągają tylko wtedy, gdy łączy ich interes. Wszystkie inne czynniki, emocjonalne czy osobiste, okazują się krótkotrwałe.

Reklama

Ale jeszcze jeden wniosek wyciągnęli obaj z przeszłości. W odróżnieniu bowiem od starań o stanowisko szefa NATO dla Radosława Sikorskiego tym razem mamy plan. Nie musi on przynieść sukcesu, ale daje na to duże szanse. Bo bierze pod uwagę całość europejskiej gry, w której poszczególne pola splatają się ze sobą, gdzie jedno z drugiego wynika. A więc godzimy się na słabszego komisarza, na gorsze komisje w Parlamencie Europejskim, by potem nam nie powiedziano, że już dużo dostaliśmy. A więc wspieramy Barroso w jego staraniach o ponowny wybór na szefa Komisji Europejskiej, żeby już teraz zyskać sojusznika. No i jeszcze nie mamy złudzeń: bo szef Parlamentu Europejskiego rzeczywiście znaczy dużo mniej niż marszałek w polskim Sejmie. Ale to mniej byłoby dla nas, młodego członka Unii Europejskiej, młodej demokracji – naprawdę pięknym zwycięstwem. Także dlatego, że wygrana Jerzego Buzka byłaby potwierdzeniem, że potrafimy grać razem, na zimno i skutecznie. W ciężkich czasach byłby to prawdziwy powód do radości.