Przede wszystkim sędziów. Bo to dla sędziów ta sprawa - choćby tylko w teorii - będzie stwarzać największe napięcia i rozterki. Prokurator ma łatwe zadanie. Oskarża o popełnienie bestialskiego samosądu, eksponując zdarzenie jako wyraz okrucieństwa wiejskiej społeczności. Bezpośredni sprawcy są jej zwyrodniałymi ambasadorami, wyrażającymi najpełniej jej nieujawnione oficjalnie życzenia. Mówiąc wprost, karzącą ręką oddelegowaną przez tę społeczność do wykonania odstręczającego w istocie zadania.
Obrońcy oskarżonych będą z kolei podnosili wszystkie okoliczności obrazujące prawdziwe zagrożenia dla zdrowia, a nawet życia niektórych mieszkańców wsi ze strony nieprzewidywalnego w swych bandyckich poczynaniach, zdemoralizowanego do szpiku kości poprzez wielokrotną więzienną recydywę Józefa C. Oraz narastające z jego strony niebezpieczeństwo po niewielkiej nawet dawce alkoholu. Obrona słusznie też zaakcentuje brak szybkiej i skutecznej reakcji, a właściwie pomocy ze strony policji, co doprowadziło do tego, że działania sprawców zbiorowej agresji było działaniem na pograniczu obrony koniecznej. Co uzasadnia tak daleką interpretację? A to, że Józef C., który stał się wobec prawa ofiarą, mógł bez zmrużenia powiek pozabijać innych.
W istocie sąd, również ten ostatni, realny, który kilka dni temu zatwierdził poprzedni wyrok - po cztery lata więzienia dla trójki głównych sprawców - znalazł się w kleszczach naszkicowanych wcześniej sprzecznych punktów widzenia. Mamy jednak prawo oczekiwać, by sąd również w trudnych sytuacjach opowiadał się po stronie sprawiedliwości. Tej rozstrzyganej we własnym rozumie, gdzie kodeks karny jest tylko wskazówką, a nie bezdusznie stosowaną wytyczną. Jak trafnie ktoś zauważył, sąd postąpił wedle reguły, po co się męczyć pod górkę, jak można lekko zejść z górki.
W tym wyroku zabrakło rozumu, a dokładnie podjęcia wysiłku zrozumienia złożonej sytuacji, w jakiej doszło do samosądu. Oraz pogłębienia przez sąd swojej wiedzy o specyfice polskiej wsi na głuchej prowincji, gdzie odczucie przemocy jest równie dojmujące i namacalne jak dla mieszczucha w podkoszulku jedynie i sandałach trzaskający mróz.
W surowości wyroku odbija się jak w zwierciadle niezrozumiałe rozgrzeszenia przez sąd policji z kryminogennego faktu zaniechania interwencji pod pozorem kłopotów z radiowozami. Już kiedyś o tym mówiłem, ale powtórzę dziś - czy ktoś z nas jest w stanie wyobrazić sobie, że policja odmawia przyjazdu na wezwanie parlamentarzysty lub wysokiego lokalnego kacyka? Nie musimy wysilać za to wyobraźni, co się dzieje, kiedy prosta wiejska kobieta błaga o pomoc policji. - Babie się w głowie przewraca. Mamy taki kawał jechać, żeby zajmować się jakimś pijaczyną? - może nawet inaczej rozmawiali, ale efekt był taki, że Józef C. nadal biegał po wsi z maczetą, krzycząc, że zabije kobietę.
Nie dziwię się więc byłemu szefowi resortu sprawiedliwości Zbigniewowi Ziobrze, że chce aby prezydent zastosował prawo łaski wobec skazanych z Włodowa. W tej sprawie jak w żadnej innej od lat, doprawdy nie wiadomo do końca, kto jest katem, a kto ofiarą.




Reklama