Mogło być tak: Ministerstwo Finansów przejęte słuszną troską o stan przyszłorocznego budżetu, który może być w jeszcze gorszych tarapatach niż tegoroczny, zastanawia się nad wszystkimi możliwymi wpływami do kasy państwa. Jednym ze źródeł tych dochodów może być zysk Narodowego Banku Polskiego, w czym nie ma niczego szczególnego, bowiem w przeszłości pieniądze z NBP wielokrotnie zasilały budżet. I nie były to kwoty małe, liczono je w miliardach złotych. W sprawie zysku NBP premier i minister finansów odbywają wiele konsultacji z szefem banku centralnego, o sprawie wie prezydent. Są rozważane różne scenariusze, bowiem de facto wynik finansowy NBP będzie znany dopiero pod koniec roku. Natomiast generalnie panuje zgoda, że potencjalne miliardy z banku centralnego mogą być ważnym czynnikiem stabilizującym budżet państwa.
Było zaś tak: premier podczas spotkania z prezydentem proponuje, by tegoroczny zysk NBP, szacowany na kilkanaście miliardów złotych, zasilił budżet. Prezes NBP jest zaskoczony, gdyż sprawa wyniku banku będzie jasna dopiero pod koniec roku. Z tego samego powodu zaskoczeni są członkowie Rady Polityki Pieniężnej, którzy dystansują się od propozycji premiera. NBP wydaje oświadczenie, że zysku w tym roku najpewniej nie będzie. Ministerstwo Finansów publikuje kontroświadczenie, że zysk będzie i to w wysokości właśnie kilkunastu miliardów. I oto mamy gotowy konflikt, w którym czeka nas zapewne jeszcze wiele zwrotów akcji – dzisiaj, jutro, za tydzień, za parę miesięcy... I zapewne całe tony oskarżeń, z szermowaniem przez polityków na wszystkie możliwe strony hasłem niezależności banku centralnego.
Możemy zatem być świadkami sporu na niespotykaną dotychczas skalę, z najpoważniejszymi instytucjami w państwie w głównych rolach. Konflikt, który – delikatnie mówiąc – nie zostanie odebrany w kategoriach politycznego folkloru przez obserwatorów zza granicy i którzy od czwartku mogą zacząć sobie zadawać poważne pytania, jak zła jest sytuacja finansów państwa, skoro rząd decyduje się na takie kroki. I czy aby na pewno jesteśmy państwem stabilnym, o czym z takim trudem przez ostatnie miesiące ich przekonywaliśmy.
Oczywiście, rząd ekstrakasy do budżetu szukać musi, podobnie jak musi znajdować oszczędności. To po prostu konieczność, którą wymusza kryzys. W dodatku dotychczas członkowie gabinetu Tuska z ministrem Rostowskim na czele robili to w sposób rozsądny, ani nie wpadając w panikę, ani nie wybierając wątpliwych sposobów w postaci gigantycznego rozdęcia deficytu czy ostrej podwyżki podatków. Jednak obawiam się, że to co wydarzyło się wczoraj – i w części sprawy dywidendy z PKO BP – niestety zaczyna wymykać się z tej logiki. Wpisuje się w łańcuch posunięć mających już pewne cechy desperacji, skazanych na ostry konflikt i w dodatku bez żadnej gwarancji sukcesu. Zamiast wczoraj odpalać bombę, trzeba było ją rozbrajać powoli, nie doprowadzając do wybuchu. Czyli z grubsza tak jak w pierwszym z powyżej opisanych scenariuszy.