Dla dodania sprawie rangi uznano, że premier powinien powołać śledczych. W świadomości społecznej niewiele to zmieniało. Obecność Tuska i tak była wyczuwalna na każdym kroku. Ani skład komisji, ani wynik jej prac od tego nie zależał.

Reklama

Defekt prawny otwiera natomiast kolejny krąg spekulacji. W lawinie teorii spiskowych paraliżujących debatę publiczną to jeszcze jeden wątek pozwalający kwestionować motywy działania strony rządowej. Gdzieś pomiędzy wyścigami kolumn Tuska i Kaczyńskiego do Smoleńska znajdzie się pytanie, dlaczego ministrowi obrony tak bardzo zależało na przerzuceniu odpowiedzialności na premiera, że zdecydował się podpisać rozporządzenie, które łamało prawo. Czy już coś wiedział? A może zakładał swoją rezygnację? A może to premier z sobie tylko wiadomych powodów chciał mieć pełną kontrolę nad obsadą komisji?

Życie zwykle pisze najbardziej prozaiczne scenariusze. Miało być z przytupem, to było, a jeżeli okazało się niezgodne z ustawą, to tym gorzej dla ustawy. Teraz politycy zainteresowani przeciąganiem awantury mogą zgłosić ustalenia komisji do Trybunału Konstytucyjnego, co da nam kolejne długie miesiące oskarżeń, podważania ustaleń i otwierania nowych niedorzecznych frontów. Przypomina się sławna wypowiedź jeszcze gubernatora Ronalda Reagana do Jimmiego Cartera po nieudanej próbie odbicia zakładników w Iranie: „Czy musiał pan wybrać akurat to miejsce na dowodzenie nam swojego partactwa?”.