Rok 1990, Warszawa. Młody działacz wymyka się z posiedzenia OKP – kierownictwa parlamentarnego „Solidarności”, która od niedawna przejęła rządy w Polsce – biegnie do budki telefonicznej i trzęsącymi się dłońmi wykręca numer Ważnego Polityka. (Zwraca uwagę, że budka działa, co wcale w tej epoce nie było takie częste; telefony komórkowe jeszcze nie istniały). Jest świadom wagi tej rozmowy, w kierownictwie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego przewagę zyskuje bowiem opcja zmierzająca do centralizacji byłej „Solidarności” i powołania faktycznej monopartii skrywanej za dekoracją Komitetów Obywatelskich. Jeżeli Ważny Polityk nie pomoże, kraj czeka nowa niewola. Koniec demokracji, zanim się zaczęła.
Literacka wizja zawarta w pewnej broszurze sprzed ponad 20 lat. Środowisko skupione w 1990 roku wokół Jarosława Kaczyńskiego i Lecha Wałęsy potrzebowało jakiejś legitymizacji dla rozpoczętej „wojny na górze”. Wystarczyłoby chyba powiedzieć: jesteśmy lepsi niż Tadeusz Mazowiecki czy Bronisław Geremek i chcemy władzy.
Bo co złego w pragnieniu władzy? Jednak w Polsce taka deklaracja zostałaby uznana co najmniej za nieprzyzwoitą. Przyjęto za konieczne wymyślenie, że walka toczy się o najświętsze wartości: wolność, demokrację itd. Druga strona, ta z Mazowieckim, odpowiedziała teorią Nieuchronnego Końca Świata, gdyby prezydentem Polski został Wałęsa.
Nie był to pierwszy ani ostatni raz, kiedy zamiast sporu politycznego liderzy kraju serwują nam rzekome wielkie wybory moralne. Odsunięcie od władzy SLD w 2005 roku miało zniszczyć korupcyjne układy i odmienić kraj. Ostatni raz Polska ujrzała odcinek telenoweli „Olaboga, Polsko” w 2007 roku, kiedy to odsuwanie od władzy Prawa i Sprawiedliwości, w warunkach niczym niezagrożonych wolnych wyborów, wolnych mediów i potężnej opozycji, przedstawiano jak uwolnienie kraju z rąk Łukaszenki (albo „nowego Berii” i „nowego Gomułki”, jak bzdurzył obecny wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski).
Reklama
Również ostatnio wzbudzona fala narodowego przebudzenia to nic więcej jak kolejna atrapa, kolejna „historyczna rekonstrukcja” rewolucji solidarnościowej z 1980 roku. Najbardziej, jak zawsze, żal tych, którzy uwierzyli w kaznodziejski ton przywódców Prawa i Sprawiedliwosci. Najnormalniejszą w świecie walkę o władzę – w czym nie ma przecież niczego karygodnego – przywódcy ci przedstawiają jako prawdziwą walkę o prawdziwie wielkie cele. Potem, jeżeli wygrają, zasiądą w fotelach ministerialnych, w radach nadzorczych, w zarządzie publicznej telewizji oraz Orlenu. Porzuceni wyznawcy będą musieli czekać na następnych reżyserów kolejnego odcinka „Olaboga, Polsko”.
Reklama