Nie miałem dobrego startu w życiu, po skończeniu szkoły dopiero po 10 miesiącach znalazłem pracę. Śmieciówka na pół etatu, mimo że dniówka trwała 12 godzin. Miałem wtedy 20 lat i byłem bardzo zdeterminowany, by jakoś zacząć żyć. Niestety nie mogę liczyć na pomoc rodziców, matka choruje i ma bardzo niską rentę, a ojciec jest alkoholikiem, nie ma stałego zatrudnienia. O to nie mam do nikogo pretensji, bo rodziców się nie wybiera, jednak chcę zwrócić uwagę, że wielu moich rówieśników wiąże koniec z końcem dzięki znacznej pomocy rodziców i nie jest to ich wybór ale konieczność.
My młodzi jesteśmy teraz w klinczu, nie mamy jak zacząć układać sobie życia. Nie mieszkam już z rodzicami, wynajmuję niewielkie mieszkanie, które jest dla mnie jak hotel po całym dniu pracy. Przez ostatnie kilka lat pracowałem w kilku miejscach i branżach, między innymi w fast foodzie, hipermarkecie ale głównie w budowlance. Moja sytuacja wygląda następująco: pracuję jako kurier i zarabiam 1600 netto, pracuję od rana do wieczora mniej więcej po 12 godzin. Mieszkam sam, za wynajem mieszkania płacę 900 złotych + media i rachunki około 200 złotych. Bilet na autobus (miesięczny) kosztuje mnie prawie 100 złotych. Żyję jak szczur za kilkaset złotych z miesiąca na miesiąc, mam mało czasu dla siebie po pracy, nie stać mnie, by wyjść na dyskotekę czy do kina, bo wtedy musiałbym chyba jeść cały czas kaszę. Jestem samotny, nie mam partnerki, a co dopiero dziecka. Czas leci mi tak szybko, że naprawdę ciężko mi kogoś poznać. Nawet szczerze wam powiem - nie stać by mnie było, by zaprosić dziewczynę na randkę w jakiejś fajne miejsce, a wyglądać też jakoś trzeba. Nawet przed pójściem do fryzjera zastanawiam się dwa razy, bo w mojej sytuacji liczy się każda złotówka.
Pewnie dla wielu to co piszę to dramatyzowanie. Ale muszę być samowystarczalny, bo nie mam pomocy z żadnej strony, a często ludzie rzucają mi kłody pod nogi tak jak ostatniego lata, gdy ukradli mi rower, na który oszczędzałem blisko dwa lata. Czuję się jak w klinczu, tak jakby coś mnie trzymało w tym miejscu, w którym jestem, jak we więzieniu. Gdyby ktoś mi powiedział: "weź kredyt, zmień pracę", chyba bym nie wytrzymał. W moim mieście jest 20% bezrobocia, więc i tak stosunkowo dobrze mi się wiedzie - w wieku 25 lat mam pracę i nie mieszkam z rodzicami!
Wiem, że takich jak ja, są setki tysięcy - harują i w zasadzie nic tego nie mają. Dlaczego więc 500 złotych ma sprawić, że nagle Polacy mają zacząć się mnożyć jak króliki, by uratować demografię ginącego narodu? W jaki sposób ma to mi pomóc, skoro ja nie mam jak założyć rodziny!? Dlaczego rząd nie podniesie płacy minimalnej o 500 złotych? My młodzi potrzebujemy pieniędzy na start, swój własny osobisty początek, bo to dla mnie i wielu ludzi największy problem. Porównajcie sobie liczbę małżeństw sprzed 20 lat i dziś, liczbę młodych w kraju sprzed 20 lat i dziś, i wyciągnijcie z tego wnioski! Młodzi dziś gonią za grosze na śmieciowych robotach pod jakimiś agencjami pracy, wielu młodych jest na bezrobociu. Każdy boi się o pracę i się cieszy z niej bez względu na często poniżające warunki zatrudnienia i wynagrodzenia. Zróbcie coś z tym!
Najpierw weźcie się za nasze warunki życia i pracy, a nie rzucajcie jałmużnę w postaci pięciu stów. Wy tego nie widzicie, jak my młodzi gonimy jak szczury i żyjemy z miesiąca na miesiąc?! Jak to jest, że ludzie pracują ciężko fizycznie po 12 godzin i nawet tych dwóch tysięcy nie zarobią, dlaczego prawo pozwala na to, by ludzie pracowali po 300 godzin w miesiącu?
Podnieście w końcu o jakąś rzeczową kwotę płacę minimalną, za którą pracuje chyba połowa młodych w tym kraju. Gdzie te dzieci mają się robić, jak ponad połowa młodych mieszka z rodzicami?! Jest na to jedno proste rozwiązanie: dajcie młodym zarobić, a problemy same się rozwiążą! Ja dziś nie mam możliwości zarobić na godne życie, jestem typowym robolem, którego losem nikt się nie przejmuje.
młody radomianin