Teraz ma 185 centymetrów i około 80 kilogramów samych mięśni. Z Bobka biegającego na wykałaczkach wyrósł na jednego z największych atletów w futbolu. Z kulejącego piłkarza skreślonego przez specjalistów z Legii stał się maszyną do grania”. To fragment książki Pawła Wilkowicza „Nienasycony. Robert Lewandowski”. To opublikowana kilka dni temu autoryzowana biografia najlepszego i najdroższego polskiego piłkarza, gwiazdora reprezentacji i monachijskiego Bayernu, który – jak się mówi nieoficjalnie – zacznie wkrótce grać w galaktycznym Realu Madryt, być może najlepszej drużynie świata, zdobywcy tegorocznego Pucharu Europy.

Reklama
Dzień przez rozpoczęciem największej piłkarskiej imprezy w Europie, w której nie tylko zagramy, ale mamy szansę pograć, chcemy bardzo wierzyć, że cała polska piłka nożna jest jak robocop Robert Lewandowski. Rozkręca się powoli, nie bez problemów, ale weszła na drogę ku doskonałości. Do niedawna rachityczna i niedojrzała, zarządzana przez amatorów i cinkciarzy, których jedyną zasługą jest to, że kiedyś potrafili szybko biegać i celnie podawać, dzisiaj, z niemal 30-letnim opóźnieniem wychodzi z zatęchłych oparów starego systemu. Nie chodzi tu tylko o nowoczesne stadiony, bo na nich grają drużyny klubowe, których profesjonalizm, poza dwoma, może trzema wyjątkami, bywa często dyskusyjny. Chodzi raczej o to, że drużyna narodowa składa się z zawodników, którzy jeśli nie prawie całość kariery (Wojciech Szczęsny, Grzegorz Krychowiak), to jej znaczną część (Łukasz Piszczek, Kamil Glik) spędzili za granicą. W klubach, gdzie zarządza się każdym szczegółem, aby osiągnąć zawodową perfekcję. Gdzie myśli się futbolem nawet w czasie snu. Dzięki temu wielu z naszych piłkarzy jest dzisiaj jak maszyny: niemal wszystko, co robią, jest skierowane na określony cel. Jest nim profesjonalne uprawianie sportu, który musi przynosić wyniki. Bez wyników nie ma piłki, a jedynie rozczarowania. W tym nasza polska nadzieja. W parciu na korzystny rezultat.
Ktoś powie: przecież to Euro, w zderzeniu z takimi gigantami jak Niemcy i Hiszpania nie mamy szans. Ich piłkarze warci są wielokrotnie więcej. Skoro tyle w nich zainwestowano, muszą wiele znaczyć. Właśnie w ten sposób przegrywa się mecze jeszcze przed ich rozpoczęciem. Łatwo ulec presji i strachowi. Dać się sparaliżować wrażeniu, że jesteśmy jedynie statystami w pojedynkach światowych potęg, że służymy jako mięso potrzebne do rozgrzewki przed naprawdę ważnymi meczami.
Na takie myślenie stać pewnie nas, kibiców, ale nie naszych piłkarzy. Oni, by wciąż być w transferowej grze – a po tym Euro można się spodziewać wielu zmian klubowych barw – muszą stanąć na głowie. Zrobią to zapewne także dlatego, by pokazać, że polska piłka jako całość wyszła już z deprymującego cienia przeszłości, i szyderstwa pod adresem zawodników z orłem na piersi są nieuprawnione.
Częściowo przekonamy się o tym już w niedzielę wieczorem, po zakończeniu pierwszego meczu Polaków z Irlandią Północną, drużyną teoretycznie co najwyżej przeciętną. Oby nie okazała się jednak dla nas za trudna, bo na głowy piłkarzy natychmiast posypią się gromy, a turniej mentalnie będzie zakończony.
Chyba każdy kibic w kraju liczy na wyjście z grupy, tym razem możliwe, dzięki większej liczbie drużyn, także z trzeciego miejsca. Jeśli to się nie uda, przyznajmy szczerze, będziemy bardzo zawiedzeni. Polski balon pęknie wtedy z hukiem.
Teraz wszystko już w nogach piłkarzy. Powodzenia!