Po raz pierwszy w wyścigu do Białego Domu udział wzięła kobieta. Zbiegło się to z symboliczną setną rocznicą wyboru pierwszej kobiety do Kongresu w 1916 roku. Jeannette Rankin dostała się wówczas do Izby Reprezentantów z ramienia Partii Republikańskiej w Montanie. Kto by pomyślał, że będzie musiał minąć okrągły wiek, zanim nominacja do wyścigu o fotel prezydenta przypadnie Hillary Clinton. Szklany sufit, o którym tak często w swojej kampanii mówiła kandydatka Demokratów, musiał wreszcie pęknąć. Zwłaszcza, że jej przeciwnikiem był człowiek, który porównywał kobiety do świń i ochoczo przez wiele lat patronował wyborom Miss Universe.

Reklama

Sufit jednak nie pękł. Ku zaskoczeniu i rozczarowaniu Demokratów, historyczne wybory nie miały większego wpływu na frekwencję wśród kobiet, które ostatecznie nie pomogły Clinton. Był to jeden z pierwszych elementów wieczoru wyborczego, który nie poszedł po myśli Demokratów. Można założyć, że niższa frekwencja wynikała z faktu, iż Clinton pochodziła z tzw. establishmentu. Niektórzy komentatorzy otwarcie jednak przyznali, że Ameryka nie tylko nie rozbiła szklanego sufitu, ale dodała do niego kolejną warstwę. Przeważająco konserwatywne społeczeństwo najzwyczajniej nie chciało widzieć kobiety w roli prezydenta. Jest to przykra prawda dla tych, którzy liczyli, że Ameryka posłuży jako przykład dla reszty świata i powierzy najważniejsze w kraju stanowisko przygotowanej do tego kobiecie.

Choć Obamie udało się zażegnać najgorszy od dekad kryzys ekonomiczny i obniżyć stopę bezrobocia do najniższej od lat, to jednak wielu Amerykanów poprawy na lepsze najzwyczajniej nie odczuło. Historycznie w takiej sytuacji zawsze poszukuje się kozła ofiarnego. Tym razem nie było inaczej - ze względu na rosnącą populację Latynosów musiało paść właśnie na nich.

Już cztery lata temu Republikanie dyskutowali wewnątrz Partii o potrzebie nawiązania pozytywnych relacji z rosnącym elektoratem latynoskim. Diagnoza była jednoznaczna - bez poparcia Latynosów Republikanie mogą już nigdy nie wygrać wyścigu o fotel prezydenta. Pomimo przegranej Mitta Romneya przez kolejne cztery lata nie zrobiono w tej sprawie jednak nic. Konserwatywna stacja Fox News regularnie dolewała oliwy do ognia, podgrzewając nastroje i zaostrzając retorykę. W konsekwencji kandydatem partii w następnych wyborach został Donald Trump - człowiek, który imigrantów z Meksyku nazwał gwałcicielami i kryminalistami. Był również pierwszym kandydatem w wyścigu do Białego Domu, który nie ujawnił swojej historii podatkowej. Przełamał w ten sposób swoiste moralne tabu. Od dziś wiadomo już, że patriotyczna postawa w kwestiach takich jak podatki jest konserwatywnym Amerykanom obojętna.

Nastrój w obozie Trumpa na początku wieczoru wyborczego nie był najlepszy. Nawet najbliżsi mu ludzie obawiali się, że entuzjazm, który towarzyszył kandydatowi w trakcie kampanii nie do końca odzwierciedlał jego realne szanse na wygraną. Z każdymi napływającymi cząstkowymi wynikami Trump nabierał jednak wiatru w żagle. Okazało się bowiem, że w skali kraju poparcie dla niego było tak wysokie, jak przewidział. Co więcej, w niektórych stanach jego wynik był lepszy od tego, który cztery lata temu uzyskał Mitt Romney. To duża niespodzianka, bo Romney jest jednym z najpopularniejszych polityków Partii Republikańskiej. Te wyniki to znak czasu - republikański establishment na dobre traci grunt pod nogami. Już sam wybór Trumpa na kandydata do wyścigu o fotel prezydenta porządnie potrząsnął partią. Z prezydentem Trumpem w Białym Domu, Republikanie, i tak już wyjątkowo konserwatywni, najprawdopodobniej jeszcze bardziej skręcą w prawo. Będzie to miało krytyczny wpływ na przyszłą polityczną retorykę w kraju.

Co więcej, z Kongresem pod całkowitą kontrolą Partii Republikańskiej wszystkie radykalne hasła, które padały z ust Donalda Trumpa w trakcie kampanii, teraz mogą zostać wprowadzone w życie. Na konkrety trzeba będzie jeszcze poczekać, ale już teraz wiadomo, że Obamacare (rewolucyjny powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych), czy ustawa imigracyjna, która miała pomóc milionom nieudokumentowanych imigrantów, zostaną cofnięte. Wiele osób obudziło się dziś w nowej rzeczywistości. Czarny scenariusz deportacji i muru na granicy z Meksykiem już niedługo mogą być faktem.

Motorem napędzającym sztab Trumpa była wiara (zresztą słuszna), że nastała nowa era w amerykańskiej polityce. Radykalnie rasistowska retoryka stała się nowym porządkiem, a straszenie oponenta więzieniem (kiedyś nie do pomyślenia) przeistoczyło się w sprytny slogan, który wykrzykiwały tłumy.

Jakkolwiek koncyliacyjna była zwycięska przemowa Donalda Trumpa, język, którym posługiwał się w trakcie kampanii zmienił oblicze polityki. Trudno wyobrazić sobie gorsze inwektywy, niż te, które padały z ust Trumpa. Być może jest to polityczne dno, od którego teraz można się już tylko odbić.

Reklama