Wówczas tak zdecydowane działanie, nieprzejmujące się larum podnoszonym przez „Gazetę Wyborczą”, układy w policji, sądach, murach akademickich oraz szkolnych, dyplomacji i PZPN, nie mówiąc o biznesie i służbach, zmieniłoby losy Polski – i to na lepsze. Ale dwadzieścia parę lat później na nowo podjęte dzieło przypomina działanie grupy rekonstrukcyjnej, której przez omyłkę los dał prawdziwe karabiny, kiedy ruszyła do walk „z Niemcami”.
Dzisiaj szanowanie dorobku III RP jest istotą polityki konserwatywnej, a nie objawem moralnej mizerii. Słabości i patologie kraju nad Wisłą są autentyczne, politycy mają psi obowiązek diagnozować je, potem przechwalać się, jak to wspaniale wszystko naprawią, a wreszcie tłumaczyć się z tego, że wyszło, jak wyszło. Nie muszą jednak tworzyć fałszywej narracji o państwie, które najpierw trzeba wyzwolić, następnie odbudować. Bo administracja, rządowa i samorządowa, która sprawnie poradziła sobie z 500+, jest dziełem III RP i jakoś PiS nie pogardził jej wykorzystaniem w zbożnym celu. Gdyby najpierw wziął się do rewolucji w samorządach i ministerstwach, tnąc, piłując, wyrzucając i zatrudniając, to rodziny poczekałyby na wypłaty jeszcze z dekadę. W telewizji publicznej praktyka walki ze złogami postniepisowskimi doprowadziła do klęski.
To prawda, że nie każda instytucja działająca z sukcesem w Polsce po transformacji może być wykorzystana w projekcie przebudowy kraju, sądy są tego przykładem. Jednak „nie każda” oznacza, że większość może.
Reklama