Na potwierdzenie jego słów pojawiły się w Internecie krótkie filmy z relacjami wiekowych osób, których krewni przed 1939 r. posiadali w Polsce domy, sklepy, fabryki etc. Przy czym ma to być dopiero początek szerszej kampanii informacyjnej. "Ocaleni, ich rodziny i inni wykorzystują siłę mediów społecznościowych do dzielenia się historiami z życia, które na zawsze zmienił Holokaust, aby rzucić światło na niesprawiedliwość, jakiej doznały miliony w wyniku tego, co zostało niesłusznie odebrane" – informował skarbnik WJRO (więcej tutaj).

Reklama

Artykuł w "The New York Jewish Week" można zignorować, jak wiele podobnych wcześniej, jednak powoli do świadomości polskich polityków (zarówno rządzących, jak i opozycji) powinien się przebić prosty komunikat – Houston, mamy problem. Przy czym tak naprawdę jest on dużo większy, niż mieli Niemcy, którzy finansowe roszczenia organizacji żydowskich zaspokajają od lat. Brzmi to na pierwszy rzut oka nieprawdopodobnie, ale spójrzmy na kilka faktów.

WJRO, czyli Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego, zgodnie z tym, co można wyczytać w jej statucie, została "założona przez wiodące światowe organizacje żydowskie, aby zająć się restytucją żydowskiej własności i przypomnieć światu, że nadszedł czas, aby naprawić ogromne materialne krzywdy wyrządzone europejskim Żydom w czasie Holokaustu". WJRO powstała w 1993 r., by restytuować mienia, lub uzyskiwać odszkodowania w krajach, które odzyskały suwerenność po upadku ZSRR. Ten model działania sprawdził się wcześniej w przypadku Niemiec i Austrii. Istniejąca od 1952 r. analogiczna organizacja „dachowa”, utworzona przez 23 żydowskie stowarzyszenia, Claim Conference, regularnie negocjuje z rządem RFN kolejne transze reparacji. Ostatnią, w wysokości miliarda dolarów, która obecnie jest przekazywana w ratach, uzyskano w maju 2013 r. Ogólnie wedle oficjalnych wyliczeń do dziś: "Niemiecki rząd wydał ponad 60 miliardów dolarów na zaspokojenie roszczeń wynikających z prawa wynegocjowanego przez Claims Conference". Jednak w przypadku Niemiec nie stanowi to większego problemu. Poczucie odpowiedzialności za Holokaust i chęć kupienia wybaczenia sprawiły, że już kanclerz Konrad Adenauer promował taki model współpracy ze środowiskami żydowskimi. Poza tym, choć kwoty wydają się ogromne, to dla Niemców nie są wydatkiem wartym rozdzierania szat. Wręcz przeciwnie, traktuje się je jako znakomitą inwestycję procentującą w polityce międzynarodowej.

Sytuacja Polski przedstawia się diametralnie inaczej i zgoła fatalnie, z racji zupełnie innego kontekstu. Wyobraźmy sobie, że nasz rząd godzi się na zaspokojenie roszczeń WJRO. Taka decyzja w powszechnym odczuciu Polaków wołałaby o pomstę do nieba. Kraj, który padł ofiarą najazdu III Rzeszy, spustoszony i rozgrabiony przez Niemców, a potem Sowietów, którzy zawłaszczali sobie wszystkie urządzenia przemysłowe i dobra materialne, jakie tylko napotykali, miałby płacić odszkodowania. Choć sam nie był inicjatorem i sprawcą tej katastrofy. Powszechne poczucie niesprawiedliwości potęgowałby fakt, że reperacje rząd musiałby de facto wyjąc z kieszeni podatników. Poza tym, gdy budżet został właśnie maksymalnie dociążony transferami socjalnymi na dzieci, emerytów, etc. - III RP na extra wydatek po prostu już nie stać. Na dokładkę nieszczęść - jakiekolwiek zaspokajanie żądań WJRO musi zaowocować wzrostem nastrojów antysemickich. W momencie, kiedy sypią się z każdym miesiącem coraz bardziej usługi publiczne, w szpitalach brakuje lekarzy, szkoły strajkują, łatwo sobie wyobrazić wściekłość zwykłych ludzi. Oto dzieci siedzą w domach, bo nie ma pieniędzy na podwyżki dla nauczycieli, a na SORz-e znów ktoś skonał po kilku godzinach męczarni, bo lekarze i pielęgniarki stają się w szpitalach rzadkością, tymczasem wszyscy się dowiadują, że Polska płaci Żydom. Taka wiadomość, to nie tylko groźba przegrania kolejnych wyborów przez rządzących. Nic tak nie podsyca nienawiści, jak poczucie krzywdy. Ostatnia, medialna afera, która wynikła z egzekucji kukły Judasza w Pruchniku, świetnie ilustruje, że nawet incydent na zapadłej prowincji może rozdmuchać do rozmiarów światowego skandalu. Rozemocjonowanych ludzi daje się łatwo podpuścić do robienia o wiele większych głupot, a każda z nich jedynie szkodzi wizerunkowi Polski i osłabia państwo.

Potencjalna spirala strat sprawia, że od ponad dwóch dekad kolejne polskie rządy przyjmują identyczną taktykę. Jak skarżył się "The New York Jewish Week" Gideon Taylor, Warszawa po prostu nie podejmuje rozmów. Niezależnie, czy naciski na to wywiera przedstawiciel WJRO, czy ostatnio sekretarz stanu USA Mike Pompeo. "Strusia taktyka" okazywała się do tej pory skuteczna, lecz nie gwarantuje tego w przyszłości. To, co efektywne w czasach "historycznego zacisza", wcale nie musi zdać egzaminu, gdy bieg politycznych zmian przyśpiesza. Zwłaszcza w przypadku słabego państwa z fatalnym położeniem geograficznym. Należałoby więc zacząć myśleć o scenariuszach alternatywnych do "strusiej taktyki". Biorąc pod uwagę hipotetyczną sytuację, gdy III RP będzie zmuszona błagać o wparcie USA, a rezydujący w Waszyngtonie prezydenta uzna, iż trzeba je uzależnić, od realizacji zapisów Deklaracji Terezińskiej oraz ustawy nr 447, (Justice for Uncompensated Survivors Today – JUST), podpisanej przez Donalda Trumpa w maju 2018 r. Oba dokumenty mówią, że roszczenia majątkowe spadkobierców ofiar Holocaustu będą zaspokojone. Niemożliwe? Dziesięć lat temu komuś, kto ogłosiłby, że wkrótce Wielka Brytania postanowi opuścić UE, Rosja anektuje Krym, a prezydentem USA zostanie Donald Trump, oferowanoby pobyt w szpitalu dla obłąkanych. Dziś to nowa rzeczywistość.

Reklama

Wracając do strategii, zazwyczaj liczba głównych kierunków jest ograniczona. Polska może więc twardo odrzucać roszczenia i próbować w Waszyngtonie tworzyć własne lobby, by choć trochę zrównoważyć wpływy lobby żydowskiego. Może rozluźnić relacje z USA i usiłować balansować między mocarstwami (co od kilku lat uskutecznia Orban). Otwartą drogą pozostaje nowe zbliżenie z Niemcami i postawienie na integrację z UE oraz euroentuzjazm. Teoretycznie jest też opcja rosyjska. Narodowej prawicy już marzy się porzucenie Zachodu i zbliżenie z Kremlem. Bez baczenia na to, że Polska była dla Rosji zawsze albo śmiertelnym wrogiem, albo podbitą, eksploatowaną gospodarczo kolonią. Natomiast sojusz na warunkach, choć z grubsza przypominające partnerskie, nigdy się nie zdarzył. A jeśli coś się nie zdarza przez pierwsze 700 lat kontaktów, to należałoby w końcu założyć, iż jest po prostu niemożliwe. Pozostaje też izolacjonizm. No albo zdecydowanie wbrew, odczuciom opinii publicznej, że należy jednak płacić, bo opieka Waszyngtonu jest tego warta.

Zapewne dałoby się stworzyć jeszcze kilka alternatywnych rozwiązań, jak radzić sobie z problemem. Jednak ich pisanie najpierw wymaga rzetelnego rachunku potencjalnych zagrożeń, zysków i strat. Tylko jak to robić, gdy otwarta wymian poglądów wydaje się niemożliwa, bo tematykę żydowską zmonopolizowali w Polsce radykałowie odwołujący się jedynie do emocji i manipulujący nimi. W takich warunkach trudno o chłodne kalkulacje. Prowadząc je zawsze ryzykuje się zostanie albo "antysemitą", albo "zdrajcą narodu". Jeśli zaś ma się pecha, to nawet zdrajcą polskiego narodu, który został antysemitą. Tymczasem problem narasta, a Polska pozostaje strusiem z głową wbitą w ziemię oraz wypiętym w górę... wiadomo czym.