Jak to zatem możliwe, że Panu Kamilowi, który ponoć nie potrafił samodzielnie ustać na nogach, udało się przejechać znad morza aż pod Piotrków Trybunalski (co najmniej 350 km) i dopiero tam "wpadł"? To proste. Technicznie rzecz biorąc, to nie on prowadził samochód. Robiły to za niego radary, kamery, siłowniki i komputer. Równie dobrze zatem za kierownicą mógł siedzieć pies Kamila - Dymitr. I też dojechałby do Piotrkowa.

Reklama

BMW X6 M, którym jechał Kamil D.rinker oprócz tabunu 570 koni pod maską, jednego psa i jednego idioty na pokładzie, miało także zestaw systemów wspomagających jazdę. W sumie można powiedzieć, że było autem półautonomicznym czyli - w pewnych warunkach - samojeżdżącym. Wystarczyło, że Kamil ustawił aktywny tempomat np. na 140 km/h (albo ktoś zrobił to za niego), a z resztą auto poradziło sobie samo - zwalniało i hamowało przed innymi pojazdami, potem samo przyspieszało do zadanej prędkości, a nawet utrzymywało się na swoim pasie ruchu. Kamil nie musiał niczego naciskać, puszczać, zwalniać etc.

Tak naprawdę nie musiał nawet patrzeć na drogę, bo obserwowały ją za niego kamery i radary. Miał tylko jedno zadanie - choćby nieprzytomnie - ale jednak trzymać ręce na kierownicy (żeby systemy czuły, że tam siedzi). W ten sposób auto nawet pokonywało łuki, nie przekraczając przy tym linii i nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Na autostradzie, gdzie nie ma skrzyżowań, ostrych zakrętów, a pasy na asfalcie są wyraźnie wymalowane, nie stanowi to dla nowoczesnej technologii żadnego problemu.

W sumie tylko w dwóch miejscach dziennikarz mógł mieć problem - na bramkach na A1 - gdzie najpierw pobiera się bilecik, a potem płaci za przejazd. Choć sądzę, że BMW mogło go w takich warunkach po prostu budzić - piszczeniem, wibracjami, ciągnięciem za pas lub czymś takim.

Problemy zaczęły się na wysokości Piotrkowa Trybunalskiego, czyli w miejscu, gdzie autostrada w pełnym tego słowa znaczeniu się kończy. Drogowcy remontujący ten odcinek nastawiali pachołków, a radary i kamery "zgłupiały", bo zobaczyły przed sobą linie białe i żółte, malowane podwójnie etc. W tej sytuacji komputer sterujący autonomią nie bardzo wiedział, co ma robić więc… postanowił oddać kierownicę w ręce Kamila D.rinkera. A ten wszystko schrzanił.