To jej niepowodzenie stało za decyzją o wybuchu powstania, gdyż dowództwo AK mylnie uznało, że walki z Niemcami w stolicy odmienią los Polski. Działacze ówczesnego ONR krytykowali Armię Krajową. Śladu tamtych przemyśleń nie widać jednak w akcjach obozu w XXI w. Radykalny w niektórych dziedzinach, w tej sprawie ONR dołącza do "głównego nurtu".
Nie odbieram tej organizacji prawa do świętowania rocznicy wybuchu powstania, jak chce. Ciekawe jednak jest to, jak łatwo ruch narodowy zrezygnował z bardzo ważnego dla siebie elementu tradycji: oto lepiej jest być 1 sierpnia postrzeganym jako duchowy spadkobierca powstania niż, zgodnie z prawdą, jako spadkobierca tradycji krytycznej wobec straceńczej decyzji. Nie jest właściwie niczym nagannym wyrażać negatywną postawę wobec decyzji z 1944 r., zwłaszcza że ani ONR, ani nawet powojenni komuniści nie krytykowali bohaterskich oddziałów.
A jednak radykalizm narodowy zdezerterował z własnych pozycji. Wydaje mi się, że stało się tak z prostego powodu. Od ładnych paru lat przetacza się przez Polskę ocieplenie klimatu politycznego. Jak walczyć z PiS, to odtwarzając emocje stanu wojennego, łącznie z drukowaniem – i to w czasach internetu! – gazetek na powielaczach. Jak walczyć z PO, to odtwarzając emocje rozbiorów Polski. Partia, która jest z ducha i okrzyków radykalna, nie może w takich warunkach przedstawić się jako partia czynu, a jednocześnie deklarować chłód wobec powstań narodowych – choć taki chłód wynika z pism jej Ojców Założycieli oraz narodowców z powojennej emigracji (a także z wypowiedzi jednego z nielicznych przedwojennych endeków, którzy przetrwali PRL, nie tracąc honoru, Wiesława Chrzanowskiego). Współczesny ruch narodowy pada ofiarą polskiego fiksum-dyrdum – kto nie jest radykalnie bojowy, staje się radykalnie podejrzany.
Reklama