Magdalena Rigamonti: Co pan tu ma za tatuaż?
Hajar Bahri: Wolność jest napisane. Widać go?
Trochę prześwituje.
Tak, wolność. Najważniejsze słowo dla kolejnych pokoleń Kurdów. Dla mnie też.
Pan jest w Polsce od lat.
Od 31. Tu skończyłem medycynę, tu prowadzę praktykę. Założyłem rodzinę, mam tu dwóch braci i paru kuzynów, którzy też skończyli w Polsce studia. Mam polskie obywatelstwo, żadnego innego. Miałem syryjskie, ale z niego zrezygnowałem. Jestem Kurdem. Tam, w Rożawie, jest cała reszta mojej rodziny. Mam 13 rodzeństwa. Wszyscy mają dzieci. Mama też tam jest. Ma już 90 lat. I nie, nie chce uciekać. Chce żyć na swojej, na naszej kurdyjskiej ziemi. Samych moich krewnych, mojej rodziny, jest ponad tysiąc osób.
Wszyscy noszą nazwisko Bahri?
Nie, w Syrii dokonano arabizacji kurdyjskich nazwisk, żeby wyglądało, że Kurdów w ogóle nie ma, że zniknęły rodziny, rody, klany kurdyjskie. To się działo w 1962 r. Jak tylko ktoś miał kurdyjskie albo kojarzące się z kurdyjskim nazwisko, to zaraz zmieniano na Ahmad, Mahmud, Mahmed albo coś podobnego. Byle tylko brzmiało syryjsko. Podobnie działali Turcy. I w Syrii, i w Turcji była prowadzona polityka wynaradawiania, wykorzeniania, odcinania nas, Kurdów, od języka, od kultury. Nasi kuzyni, którzy są po drugiej stronie granicy, noszą teraz tureckie nazwiska. Pochodzę z Kamiszli, miasta podzielonego. Proszę sobie wyobrazić Warszawę podzieloną na dwa miasta. Tu, na Żoliborzu, jest jedno, a reszta, Mokotów, Śródmieście to drugie. A pośrodku granica.
Jak brzmiało pańskie nazwisko?
Cały nasz klan od strony mojej mamy to Temo, a od strony taty to rodzina Ose. Ose po kurdyjsku znaczy Józef. Tylko Kurdowie mówią Ose na Józefa, dlatego to się Syryjczykom nie podobało. Tak samo jest w Turcji. Choć gdybyśmy zbadali DNA Turków, to co drugi jest albo Kurdem, albo Ormianinem, albo Grekiem. Ale Turcy nie akceptują kurdyjskiej kultury, języka, prawa do tworzenia własnej państwowości. Zaatakowali Kurdów, bo nie akceptują tego, że tu, na północy Turcji, w Rożawie powstało coś, co można nazwać namiastką kurdyjskiej państwowości.
Jak ta Rożawa wygląda?
Płaska, nie ma żadnych gór, pagórków, nie ma gdzie się skryć. Jeden z tureckich polityków powiedział, że oni wiedzą, co jest w każdym kurdyjskim domu. Przecież tam drony latają 24 godziny na dobę. Dla Europejczyka w Rożawie może być nieciekawie. Jednak dla nas... Nie, inaczej powiem, dla każdego jego dom jest czymś najpiękniejszym, najważniejszym. Tam jest maksymalne multikulti. Jeden nasz sąsiad był Ormianinem, drugi Asyryjczykiem, trzeci Żydem, był też Arab. I wszyscy się szanowali, żyliśmy w zgodzie. Oczywiście Kurdowie mieli zero praw. Moi koledzy Ormianie chodzili do szkoły ormiańskiej, Asyryjczycy do asyryjskiej, tylko my musieliśmy chodzić do arabskiej. Jako dziecko tego nie rozumiałem. Z tej edukacji zostało mi to, że mówię po arabsku, ale nie jestem z tego dumny. Mówię też, jak pani słyszy, biegle po polsku, ale też po angielsku, niemiecku i oczywiście po kurdyjsku. W Rożawie ciągle jeszcze działa internet. Mogę rozmawiać z mamą, z braćmi, z siostrami. Mama mówi, że chciałaby umrzeć, gdy będzie pokój, ale tam wojna trwa już osiem lat. Widziała już wiele śmierci, wiele morderstw. Mój wujek zginął na samym początku, jego dzieci później. Cały czas ktoś ginie, cały czas kogoś zabijają. Ciągle są pogrzeby. I nie, nikt do tego nie przywykł. Nie można przywyknąć do śmierci. Do strachu też nie.