W programie "Teraz my" Dochnal wymigiwał się od konkretnych odpowiedzi, kluczył, oskarżał dziennikarzy, zasłaniał tajemnicą śledztwa, na przemian mówił prawdę, półprawdę i kłamał. Plótł bzdury, że we wrześniu 2004 r. nikt go nie ostrzegł o grożącym aresztowaniu, a z samolotu nie chciał wysiąść, bo był przekonany, że na płycie lotniska zaczaili się na niego... ludzie wynajęci przez Jana Kulczyka, a nie agenci ABW.

Reklama

Kłamał, że nie istnieje korzystna dla niego opinia prawna sporządzona przez prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego, ministra sprawiedliwości. Przyznał, że miał konta w Szwajcarii, ale nic nie wspomniał o ludziach, którzy wpłacali na nie miliony dolarów. Korupcja? Jaka korupcja? "To chyba chodzi o kogoś innego" - dziwił się Dochnal i protestował, gdy nazywano go lobbystą. Konta polityków lewicy w Szwajcarii? To nieporozumienie. "Nie byłem pracownikiem żadnej instytucji bankowej, nie miałem dostępu do wiedzy o kontach" - tłumaczył.

O tym, że taką wiedzę miał jego bankier Peter Vogel, już nie wspomniał. Pranie brudnych pieniędzy? Nic podobnego, to wymysł upartego prokuratora. Zegarek za kilkadziesiąt tysięcy jako prezent dla SLD-owskiego ministra? Ależ to zwyczajowy upominek, cóż w tym złego. A poseł Pęczak sam domagał się mercedesa "full wypas", to go dostał. Tak dla świętego spokoju. W końcu dziennikarze też nie są święci - dziennikarka "Wprost" pożyczała spore pieniądze od jego teściowej. "Oddała, ale dopiero wtedy, gdy jej znajomi z PiS utracili władzę" - oburzał się Dochnal.

Do opowieści Dochnala trzeba podchodzić bardzo ostrożnie. Warto skrupulatnie porównywać to, co mówi teraz, z tym, co zeznał w śledztwie. W naszym redakcyjnym archiwum mamy kopie zeznań Dochnala, m.in. o szwajcarskich kontach polityków lewicy. Udało nam się ustalić, co zeznał. Znacznie trudniej dociec, kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę. To zadanie dla niezawisłego sądu, który będzie miał niełatwe zadanie, aby rozwikłać zagadkę Dochnala.

Reklama