"160 cm wolnego świata" było kpinką ze wszystkich oburzonych tym, że Lech Kaczyński nie przyjął pary amerykańskich działaczy gejowskich, których ściągnęła do Polski TVN, by rzucić żagiew tęczowej rewolucji (i ponawalać troszkę w homofobicznego Kaczora). Czytelnicy internauci podzielili się na trzy grupy: jedni, nieliczni - kompletnie nie zważając na felieton - oddali się rozważaniom, czy homoseksualizm to norma czy aberracja. Reszta zagrała role mniej lub bardziej zapalonych zwolenników i przeciwników autora - ot, wydawałoby się norma. Ano, nie do końca.
Nawet pobieżna lektura komentarzy dowiodła bowiem, że znaczna część autorów miała cokolwiek fundamentalne kłopoty ze zrozumieniem felietonu. Byłem więc chłostany jako oszołom "napuszczający na prezydenta opinię publiczną", pouczano mnie, że to nie Kaczyński, ale dzisiejsze SLD "za komuny prześladowało homo", sugerowano, że mi odbiło. Słowem: żałosnemu, goniącemu za postępem dziennikarzynie mózg się zlasował i żąda od głowy państwa, by przyjmowała na audiencji kurdupla z mężem. "Ten artykuł to żenada, jak tak można propagować homoseksualizm" - oburzano się. Nic dziwnego, że od redakcji oczekiwano, by takiego gnojka "wyrzuciła na bruk" i zatrudniła "dziennikarzy z prawdziwego zdarzenia".
W tej sytuacji doprawdy nie wiem, czy wszystkie lakoniczne komentarze typu "świetne!", "brawo!", "gratulacje!" również nie pochodzą czasem od czytelników, którzy odczytali me intencje a rebours. Mam cichutką nadzieję, że może jednak nie wszyscy. Cóż, potwierdziły się słowa mojego mentora ze "Scotsmana", że "ironia jest wrogiem komunikatywności".
Oberwało mi się oczywiście również od tych, którzy mnie zrozumieli. Dzięki. A z całego zestawu i nawoływań do bojkotu "homofobicznego Dziennika.pl i faszysty Mazurka" najbardziej ujęło mnie wezwanie "Fascismo y mazurkizmo no pasaran!". Si, El Comendante Brendan Fay!