Jak wygląda człowiek wart 18 mld dolarów? Jak wyluzowany turysta. Czarne crocksy, luźne spodnie, sportowa bluza. Na spotkanie przychodzi z białą foliówką, która okazuje się... torbą z hotelowej pralni. W środku najpotrzebniejsze rzeczy, m.in. MacBook Air. W trakcie rozmowy jest miły, uśmiechnięty, mówi spokojnie, a kiedy temat schodzi na jego pasje - z młodzieńczym entuzjazmem. Ani śladu ekscentryzmu czy poczucia wyższości.
"Garażowa" firma
Urodził się w 1973 r. w Moskwie w rodzinie rosyjskich Żydów. Jego ojciec Michael i mama Evegnia są z zawodu matematykami. Kiedy Sergey miał sześć lat, jego rodzice zdecydowali się na emigrację do USA. Decyzja o opuszczeniu ojczyzny zapadła podczas krótkiego pobytu rodziców Sergeya w... Warszawie, na konferencji matematycznej. "Po raz pierwszy mogliśmy swobodnie dyskutować z kolegami ze Stanów, Francji, Niemiec" - opowiada Michael Brin w jednym z wywiadów. "Michael powiedział, że nie możemy zostać w ZSRR, nie po tym, jak zobaczył, jakie może być życie" - dodaje Evegnia.
Brinowie osiedlili się w stanie Maryland. Najpierw chłopiec chodził do podstawówki uczącej metodami Montessori. Później rodzice postanowili kontynuować edukację w domu. Wykładający na Uniwersytecie Maryland ojciec Sergeya wprowadzał syna w tajniki matematyki. Ważnym elementem nauki chłopca był język rosyjski. Dalej szkolne losy Sergeya potoczyły się tradycyjnym torem. Po ukończeniu liceum Brin dostał się na wydział nauk komputerowych oraz matematyki Uniwersytetu Maryland w College Park. W 1995 r. mógł się pochwalić dyplomem magistra nauk komputerowych Uniwersytetu Stanforda.
Właśnie tutaj w 1995 r. Brin poznał swojego przyszłego partnera w interesach Larry'ego Page’a, który gościł na uczelni z kilkudniową wizytą. Jak głoszą plotki, obaj panowie niezbyt przypadli sobie do gustu podczas pierwszego spotkania. Ale już w 1996 r. młodzi magistranci rozpoczęli pracę nad wyszukiwarką internetową o nazwie BackRub. W 1998 r., z udoskonalonym produktem i centrum komputerowym (czyli jednym komputerem stojącym w sypialni Larry’ego), para zaczęła szukać inwestorów. Niestety, chętnych brakowało. W końcu zdecydowali się założyć własną firmę. W nią zainwestował Andy Bechtolsheim, jeden z założycieli Sun Microsystems. Dzięki temu udało się zebrać kapitał, zorganizować biuro (dokładnie - garaż) i zarejestrować nazwę: Google. Dziś ta "garażowa" firma jest warta ponad 175 mld dol. A Brin zapytany o najpoważniejszego konkurenta odpowiada: "Nasz własny brak wyobraźni".
Marzenie o kosmosie
Chociaż Brin mógłby osiąść na laurach i żeglować między wysepkami na Pacyfiku, woli pracować oraz patrzeć, jak rozwija się jego firma. Stąd regularne wizyty w rozsianych po świecie oddziałach Google’a - np. w Krakowie. Zarówno Brin, jak i jego partner słyną ze skromności. Zamiast sportowym Ferrari czy Lamborghini Sergey jeździ do biura w Mountain View zwykłą Toyotą Prius.
Ostatnio częściej korzysta z roweru. "Pożyczyłem auto naszemu dyrektorowi generalnemu, Ericowi" - mówi. Nie czuje się sławny. Na pytanie, czy jest rozpoznawany na ulicy, odpowiada: "Nie, jeśli mam na głowie dostatecznie duży kask rowerowy".
Na pewno jednak finansowy komfort pozwala mu na rozwijanie innych zainteresowań. Ostatnio m.in. tych związanych z przestrzenią kosmiczną. "Astronomią interesowałem się od dziecka" - wyznaje DZIENNIKOWI. "Teraz mam wreszcie możliwość nie tylko myślenia, ale i zrobienia czegoś w tej kwestii" - dodaje.
Niedawno wpłacił 5 mln dol, na konto firmy Space Adventures, która pracuje nad programem cywilnych lotów w kosmos. Być może ten depozyt niebawem zapewni mu bilet na lot na orbitę. Póki co Brin traktuję tę wpłatę jako inwestycję, która pomoże w rozwijaniu nowego sektora. "Na pewno takie inwestycje jak moja pomogą w upowszechnieniu cywilnej astronautyki. Pomogą w pracach nad nowymi, tańszymi technologiami kosmicznymi, nad nowymi statkami czy metodami startu pojazdów kosmicznych" - mówi.
Wspomina przy okazji o googlowskim projekcie Google Lunar X Prize, czyli o konkursie na zbudowanie i wystrzelenie na Księżyc zdalnie sterowanego łazika. "Bardzo smuci mnie, że od chwili kiedy człowiek spacerował po Księżycu, minęło chyba ze 40 lat. I że od tamtej pory nikt tam nie wrócił. Ja chciałbym, żebyśmy nie tylko wrócili na Srebrny Glob, ale i polecieli dalej" - dodaje.
Ale obecne fascynacje Brina to nie tylko kosmos. Wciąż z wielką uwagą śledzi rozwój rynku technologii. Ostatnio np. - ruch związany z alternatywnymi żródłami energii. Przejawem tego jest inwestycja w firmę Tesla Motors zajmującą się produkcją sportowych samochodów o napędzie elektrycznym. Brin złożył już ponoć zamówienie na egzemplarz ekologicznego Roadstera Tesli.
A jak wyobraża sobie świat internetu za 5-10 lat? "Moim zdaniem internet stanie się bardziej mobilny, do sieci będziemy mieć dostęp z każdego miejsca na globie" - zapowiada Brin. "Wiem, ludzie z branży powtarzają to stwierdzenie od co najmniej 20 lat, lecz moim zdaniem tak właśnie wygląda przyszłość. Zresztą to już się dzieje. Przejawem tych zmian są choćby telefony komórkowe zapewniające dostęp do internetu. Popatrzcie na współczesne telefony komórkowe czy nawet na iPhone'y. Są wyposażone w dobre przeglądarki internetowe, pozwalają na odbieranie e-maili, na korzystanie z sieci niemal w każdym miejscu" - dodaje.
Pieniądze, sława, rodzina
Ma gigantyczne pieniądze, sukces, szacunek, do tego nawet udane życie rodzinne. W maju ubiegłego roku ożenił się z Anne Wojcicki. Przeprowadzony podług żydowskiego obrządku ślub odbył się na jednej z wysp Bahama i był utrzymywany w ścisłej tajemnicy. Wybranką miliardera została absolwentka wydziału biologii Uniwersytetu Yale, założycielka firmy biotechnologicznej 23andMe oferującej testy genetyczne. To właśnie od siostry Anne - Susan Wojcicki - Brin oraz Page wynajmowali swego czasu garaż, w którym mieściło się biuro Google’a.
Patrząc na 34-letniego Brina, można zadać sobie pytanie: co jeszcze mu pozostało? Czy nie zdobył już wszystkiego? On sam wydaje się nie mieć takich rozterek. "Mam nadzieje, że jeszcze wiele przede mną" - mówi po chwili namysłu, poważnym tonem. "Chciałbym oddać coś innym, światu, przyczynić się do jakiś zmian na lepsze".