W czwartkowym zamieszaniu wokół szczepienia Polaków, które zgotował nam rząd, nie chodzi o to, czy kilkadziesiąt tysięcy 40-latków zostanie zaszczepionych miesiąc wcześniej czy później. Chodzi o to, że słynna już tekturowość państwa została podniesiona do kwadratu. Jak bowiem inaczej nazwać sytuację, w której premier i minister zdrowia nie wiedzieli o istotnej zmianie modelu szczepienia populacji, Centrum Informacyjne Rządu publicznie kłamało, nowe zasady są wbrew utworzonemu przez władzę prawu, a jedynym winnym całej sytuacji jest system. Ten właśnie system, który popełnił błąd.
O tym, co się wydarzyło, można pisać bardzo dużo lub bardzo mało. Najkrócej więc przypomnijmy, że w nocy ze środy na czwartek, bez zapowiedzi, uruchomiono rejestrację na szczepienia przeciwko koronawirusowi osób w wieku 40–60 lat. W efekcie zdrowy 40-latek mógł otrzymać termin już na początku kwietnia 2021 r., zaś niektórzy 70-latkowie czekają na koniec maja. Jeśli ktoś zalogował się w nocy na odpowiedniej stronie, może uprzedzić w przyjęciu szczepionki swoich schorowanych rodziców. W czwartek rano Centrum Informacyjne Rządu poinformowało w mediach społecznościowych, że zmiana była celowa. Kilka minut później Michał Dworczyk, pełnomocnik rządu ds. szczepień, stwierdził jednak, że to awaria (usterka, błąd systemu). Jakkolwiek bowiem wymyślono, by 40-latkowie mogli się już zapisać na szczepienie, to mieli dostać terminy na drugą połowę maja (gdy zaszczepione zostaną już osoby starsze), a nie za kilka dni. W ten oto sposób doszło do niesłychanego chaosu...
Reklama