Wczoraj jadę sobie z grupą posłów koleją PKP. Atmosfera ciężka.
- No, panowie - zaczynam, taki dowcip znam: jedzie blondynka na hulajnodze w drewniakach...
- O nie, nie, to mnie wcale nie śmieszy - wykrzykuje - PSL-owiec.
- Hm... może bym chociaż skończył...
- Nie! O blondynkach w żadnym razie!
Cisza. Turkot kół. Próbuję znowu:
- A wiecie już, dlaczego Obama przyjął sobie na drugie imię Jaja? Aby zacząć przysięgę prezydencką od słów...
Krzyk! To PiS-owiec krzyczy, aby nic nie usłyszeć. Zachłysnął się, wykorzystuję chwilę i uderzam:
- Rusek, Niemiec i ...
- Błagam pana, panie kochany... - To PO-wiec. Blady jak ściana.
Cisza. Zamawiamy rozpuszczalną kawę. PO-wiec nadmienia, że kawa w jego młodości była lepsza. SLD-owiec narzeka, że chłodny dzisiaj mamy dzień. Cisza. Siorb. Siorb. Nie wytrzymuję:
- Chłopaki, no co jest z Wami? Żarty to sól mowy polskiej? O czym sobie żartujecie, jak nie ma kamer? Mikrofonów? Kolegów?
Pokiwali smutno głowami.
- Tylko nam żarty zostały o służbie zdrowia...
- I to, żeby o babie nie było...
- Ani lekarza, bo się zaraz media rzucą, że kpimy z biednych lekarzy...
- I o chorych nic, na wszelki wypadek...
Złapałem się za głowę. To jak taki żart wygląda?
- Ano tak: Przychodzi pewna osoba do pewnego pracownika sfery budżetowej z doniczką w gębie. A pracownik na to: - Niech pan się nie przejmuje, grunt, że ma pan immunitet.
Zarykiwali się od Koluszek do Warszawy.