Dopiero brutalne reakcje środowisk skrajnych takie, jak zamordowanie w roku 2020 francuskiego Samuela Paty, który pokazywał karykatury Mahometa na lekcji, mogą wywołać stanowczą reakcję, a nawet stać się punktem zwrotnym w polityce państwa.
Tym większym zaskoczeniem jest reakcja brytyjskich ekspertów, mediów i polityków na wydarzenia z Koranem w tle w szkole Wakefield w północnej Anglii, w których przemoc pojawiła się jedynie w formie gróźb. Czy brytyjskie społeczeństwo ma dosyć samozwańczych liderów społeczności uprawiających politykę stymulując religijne oburzenie wyznawców islamu na rzekome bluźnierstwa?
Czwórka uczniów szkoły średniej w wieku czternastu lat umówiła się na grę w Call of Duty. Ten kto przegrał miał przyjść do szkoły z Koranem i odczytać fragment na podwórku. Przegrany, honorowo pojawił się w szkole następnego dnia z książką, wyszedł na podwórko i przeczytał głośno fragment. I nic nie stałoby się dalej, gdyby jeden z kolegów nie przebiegł i nie wytrącił mu jej na ziemię.
Głupie zachowanie? Z pewnością. Wkrótce jednak w internecie urosło do rangi "desakracji Koranu", który miał być kopany po szkolnym podwórku i niszczony. Jak zapewniały później władze szkoły, egzemplarz, który był prywatną własnością ucznia, doznał niewielkiego uszczerbku, zarysowania na okładce i przybrudzenia kilku stron.
Histerię wokół rzekomego zbezczeszczenia Koranu rozkręcił miejscowy radny Partii Pracy i muzułmanin Usman Ali, który później usunął wpisy z mediów społecznościowych. Sprawa jednak żyła swoim życiem i rodzina chłopca zaczęła otrzymywać groźby pobicia, a nawet grożono im podpaleniem domu. Dyrekcja szkoły, widocznie przerażona rozwojem sprawy zawiesiła uczniów, chociaż jak przyznawała nie dopatrzyła się w ich działaniu intencji obrażenia uczuć religijnych.
W celu uspokojenia nastrojów zwołano spotkanie w meczecie. Przed społecznością wystąpiła zaniepokojona matka chłopca, prosząc by jej dziecku, które popełniło głupotę nie robiono krzywdy. Jednocześnie zapewniała, że sama nie wniesie skarg wobec gróźb jakie dotknęły jej rodzinę. Przysłuchujący się temu reprezentant policji nie reagował. Z kolei strona muzułmańska reprezentowana przez imama podkreśliła, że nie będzie tolerować żadnego bezczeszczenia Koranu, chociaż jak wiemy do niego nie doszło, a niezależny radny Akef Akbar jednocześnie podkreślał skruchę rodziny i bagatelizował groźby jako "namiętności, którym dano upust w zły sposób".
Ten film, który krążył w internecie, z obrazem matki upokorzonej i przepraszającej ze strachu przed groźbą kary za bluźnierstwo, był granicą, której brytyjskie społeczeństwo nie zgodziło się tolerować. Sprawę zaczęły ostro komentować środowiska sekularystów i orędowników wolności słowa, włączyli się też eksperci do spraw terroryzmu i radykalizmu. Przypomniano nie tak dawną sprawę nauczyciela z Batley, położonego 20 minut jazdy samochodem od Wakefield, który musiał ukrywać się po tym jak w 2021 roku w klasie pokazał na lekcji karykaturę Mahometa omawiając temat wolności słowa. Krytykowano dyrekcję szkoły i policję, a najbardziej tzw. samozwańczych liderów społeczności muzułmańskiej uprawiających politykę na religii.
Sprawa nabrała rozmiaru do tego stopnia, że na interwencję zdecydował się rząd. W artykule dla „The Times” minister spraw wewnętrznych Suella Braverman zajęła jasne stanowisko po stronie uczniów, wolności słowa i przeciwko próbom narzucania reguł dotyczących bluźnierstwa. Po pierwsze wskazała, że "sektor edukacyjny i policja mają obowiązek nadania pierwszeństwa fizycznemu bezpieczeństwu dzieci przez zranionymi uczuciami dorosłych".
Po drugie w kwestii bluźnierstwa jasno podkreśliła: "W Wielkiej Brytanii nie mamy praw o bluźnierstwie i nie wolno nam współuczestniczyć w próbach narzucania ich w tym kraju. Nie ma czegoś takiego jak prawo do nie bycia obrażanym". Wreszcie po trzecie, by zachować spokój społeczny należy "nie ulegać prześladowcom", a "właściwym podejściem jest zdecydowana ochrona naszego pluralistycznego, wolnego społeczeństwa".
Sprawą zajęło się też ministerstwo szkolnictwa, które rozpoczęło kontrolę postępowania szkoły wobec uczniów. Minister NIck Gibb wtórując Braverman podkreślił, że priorytetem jest bezpieczeństwo dzieci. Policja również zajęła się dochodzeniem w sprawie gróźb, jedynie pozostaje kwestia kartotek chłopców, w których zarejestrowano zdarzenie jako „incydent nienawiści”, co może w przyszłym życiu im przysparzać kłopotów.
Zaskoczeni mogą być niektórzy aktywiści muzułmańscy czy środowiska, którym dotąd przez wyrażanie oburzenia udawało się narzucać ton debacie publicznej. Z kin wycofywano filmy, zmieniano regulaminy szkolne dotyczące ubioru, wywierano presje na polityków. Czy można liczyć, że wahadło odbije w drugą stronę?
Mocną stroną brytyjskich władz zdają się być politycy pochodzenia imigranckiego, którzy w przeciwieństwie do rdzennych brytyjskich polityków, nie czują się zakłopotani tym, że ich przeciwnicy mają imigranckie korzenie. Braverman pochodzi z rodziny hinduskiej, podobnie jak szef rządu Rishi Sunak. Sunak kandydując na urząd premiera zapowiedział rozprawę z islamistami i gangami stręczycieli, za co był oskarżany o przynależność do skrajnie nacjonalistycznej organizacji hinduskiej Hindutva. Sprawami wspomnianych gangów zajmował się z dobrym skutkiem Nazir Afzal, prokurator pakistańskiego pochodzenia, podobnie jak Sara Khan zajmująca się kwestiami deradykalizacji, autorka książki "Bitwa o brytyjski islam". Możliwe, że to właśnie udział tego typu polityków w walce po stronie wartości świeckich i demokratycznych będzie z korzyścią dla debaty. W końcu jak podsumował sprawę Liam Duffy, ekspert Counter Extremism Project, to nie jest sprawa programów deradykalizacyjnych, a sprawa suwerenności.