Dziennik zorganizował eksperyment. Dobre uczennice z dobrych liceów uczone przez dobre polonistki napisały starą maturę z języka polskiego, czyli po prostu wypracowanie. Okazuje się, że napisały na tróję. Posługiwały się ubogim słownictwem, nie wyszły poza schematy, wyraźnie bały się rozmachu, fantazji, erudycji. – To produkty nowego systemu nauczania – mówią eksperci poproszeni przez nas o przyjrzenie się zjawisku.

Reklama

Ale zaraz potem jeszcze gorsza wiadomość. Okazuje się, że słabi uczniowie z nowych matur humanistycznych dostają w wielu wypadkach lepsze stopnie niż ci dobrzy, którzy na lekcjach wypowiadali się i pisali ze swadą. Oczywiście, pełnej współzależności między ocenami na koniec roku i tymi z matury nie było nigdy, i bardzo dobrze. A jednak można odnieść wrażenie, że ta nowa prawidłowość wiąże się z istotnym sygnałem. Nowe matury karzą samodzielnych, tych z wyobraźnią. Nagradzana jest przeciętność, czasem decyduje przypadek. Bo przecież testy wypełnić dobrze może w pewnych sytuacjach – niech się nikt nie obrazi – nawet małpa.

Opowiada moja znajoma o swojej córce z drugiej klasy dobrego warszawskiego gimnazjum i o jej kolegach. – Na polskim, historii, WOS uczą ich pod klucz na egzaminie, więc może dlatego te przedmioty stały się tak przewidywalne i nudne. Mają się nauczyć trafiać w odpowiednie słowa, powielać myślowe kombinacje.

Inna moja znajoma ma córkę jeszcze w podstawówce. Czy w tej szkole uczą pisać po polsku? Tak, przecież szykują uczniów do pokonywania tak zwanych rozprawek. Wszystko musi być systematyczne i schematyczne, łącznie ze znormalizowanymi rozmiarami tekstów. Nie ma mowy o zabłyśnięciu, puszczeniu wodzy fantazji, wyjściu poza program. Być może taka dyscyplina ma nawet jakiś sens – przygotowuje do zwięzłego wyrażania myśli, idealnej umiejętności choćby dla dziennikarza. Ale przecież to niejedyna umiejętność, jaką powinniśmy nabywać w szkole. Bo równocześnie kształcimy ludzi bez wyobraźni, schematycznych, przewidywalnych.

Reklama

To przyczynek do toczącej się od lat debaty o kluczu w polskiej szkole. Bronią go do upadłego urzędnicy MEN i „Gazeta Wyborcza”. My atakujemy – nie zamykając do końca uszu na argumenty naszych polemistów. Rzeczywiście klucz ułatwia standaryzację wymagań i obniża poprzeczkę – co ma znaczenie w dobie masowej edukacji. Pani minister Hall chce dawać maturę 80 procentom młodzieży. Za tej starej, z wypracowaniami, zdawało 20 – 30.

Ja mam zasadniczą wątpliwość, czy aż tak skrajna masowość jest wartością, nawet jeśli wskazuje mi się przykłady innych państw europejskich. Ale powiedzmy, że jest. Co jednak począć z tym, że obecny system standaryzuje nie tylko wymagania, ale też mózgi? Nasi eksperci przedstawiają w środku „Dziennika” propozycję reformy „w ramach systemu”, a nie jego zburzenia. To program minimum. Ale zacznijmy przynajmniej od tego.