Sprawiedliwości stało się zadość, można by zakrzyknąć na wieść o aresztowaniu zleceniodawcy zabójstwa Piotra Stańczaka. Można, gdyby nie skomplikowana natura sytuacji w Pakistanie, która każe wątpić, by chodziło o właściwego człowieka.

Kiedy talibowie uprowadzili inżyniera, okazało się, że nasze służby nie penetrują Pakistanu. Nie znają natury lokalnych powiązań, nie mają tam agentów. Wszystko to pomimo iż właśnie z Pakistanu napływają bojownicy walczący z polskimi żołnierzami w Afganistanie. Pozostawało nam prosić o pomoc Amerykanów i Pakistańczyków. Nasza dyplomacja szukała też pośredników, tak dotarła do Szaha Abdul Aziza, byłego parlamentarzysty mającego dobre kontakty z talibami. Namierzył go także „Dziennik”. Był chętny do dzielenia się wiedzą. Jego informacje potwierdzały się. Znał talibów, ale też wysoko postawionych ludzi w pakistańskim wywiadzie wewnętrznym (ISI).

Aziz był powiązany z partią Dżammiat e-Ulema je-Islam, która niedawno jeszcze kontrolowała władze prowincjonalne na ziemiach pasztuńskich. Miała posłów w parlamencie krajowym oraz wpływy w siłach specjalnych. Z drugiej strony to właśnie ona założyła sieć fundamentalistycznych medres, w których narodził się ruch talibów. Udało mi się odwiedzić główną z nich – Hakkaniję. Będąc tam, trudno rozeznać, czyją trzyma stronę – państwa czy walczących z nim rebeliantów. Podobnie z całą partią Dżammiat. Nie inaczej z Abdulem Azizem. Jeśli nawet jest talibem, nie wyklucza to jego współpracy z ISI. Wielu byłych i obecnych oficerów tej formacji nie kryje sympatii dla radykałów.

Owa sieć powiązań sprawiła, że w ciągu wieloletniej wojny Pakistanu z talibami więcej było rozejmów niż walnych bitew. Tacy ludzie jak Aziz, takie formacje jak Dżammiat stały się osią owych układów. Gra skończyła się, kiedy talibowie złamali rozejm w regionie Malakand i zaczęli przesuwać się na południe, w kierunku Islamabadu. Prezydent Pakistanu i generałowie powiedzieli: dość. Może nie byliby tacy stanowczy, ale Amerykanie postawili sprawę twardo – albo naprawdę zabierzecie się za talibów, albo przytniemy dotacje. Partia wojny dostała silny argument do ręki. Nadeszły złe czasy dla stronnictwa negocjacji i pośredników. Dla Szaha Abdula Aziza.

Skąd Pakistańczycy wiedzą, że to on zorganizował porwanie Polaka? Z przesłuchań jednego z zabójców inżyniera, niejakiego Attaullaha Khana. Ludzie nawet powierzchownie znający Pakistan wiedzą, że metody stosowane przez ISI potrafią sprawić, iż człowiek mówi wszystko, czego sobie zażyczą oprawcy. Aziz nie był komendantem polowym, dowódcą. Nie mógł wydawać rozkazów bojownikom. Owszem, pośredniczyć, dostarczać pieniądze, ułatwiać kontakty z politykami w Islamabadzie, ale nakazać porwanie i zabójstwo? Wątpliwe.

Jego aresztowanie było potrzebne, by uderzyć w szarą strefę pomiędzy władzami a rebeliantami, w której funkcjonują politycy, oficerowie armii i ISI, biznesmeni, urzędnicy. Może to i dobre dla pokonania rebelii, ale dla wyjaśnienia prawdy o śmierci Polaka – niekoniecznie.