Proste i oczywiste, a przypomniane przez tekst Reszki i Majewskiego rozliczający wicepremiera Pawlaka. Na podstawie czego ma się on tłumaczyć? Kiedyś Ludwik Dorn proponował, aby objąć antykorupcyjnymi restrykcjami nie tylko rodziny polityków, ale ich konkubiny i konkubentów (niech wybaczy Stefan Niesiołowski, który w radiowej "Trójce" uznał słowo "konkubina” za... obraźliwe). Chodziło o zakazy zasiadania w niektórych typach spółek, o obowiązek ujawniania źródeł dochodów. Podniósł się krzyk, że Dorn chce grzebać ludziom w życiu prywatnym.
>>> Czego się boi Waldemar Pawlak?
Propozycja Dorna ma tylko pośredni związek z historią Waldemara Pawlaka i jego... (czekam aż poseł Niesiołowski wymyśli lepszą nazwę). Najbardziej restrykcyjne ustawodawstwo nie przewidzi wszystkich sytuacji. Co więcej, gdyby chciało się objąć antykorupcyjnymi przepisami konkubiny, byłaby z tym trudność. Bo kto jest stałym towarzyszem życia, a kto tylko przygodnym?
Ale prawo to nie wszystko. Zawsze byłem zwolennikiem jak najsurowszych przepisów regulujących, co politykom wolno, a czego nie. W Polsce odrzucano przez lata takie oczywistości, jak ujawnianie poselskich dochodów, krzycząc, że to populizm, choć większość państw zachodnich stosuje przepisy bardziej drobiazgowe. Ale jest jeszcze coś takiego jak przyzwoitość, jak standardy, czyli zasady niespisane, a jednak przestrzegane.
>>> Pawlak, konkubina i interesy na boku
Powiedzmy sobie szczerze, w innych krajach też z nimi bywa różnie. Pamiętamy dymisje skandynawskich ministrów za użycie służbowej karty, ale też bezczelność ministrów francuskich czy belgijskich, którzy odmawiali odejścia z powodu korupcyjnych afer. My mieliśmy jednak szczególnie wiele kłopotów z atmosferą. Nałożyły się na siebie stary klimat cwaniactwa, chaos po komunizmie i dziecięce zachłyśnięcie się najbardziej ordynarną wersją liberalizmu. Liberalizmu, jakiego de facto poza krajami postkomunistycznymi i Trzeciego Świata nie było. W USA nie uważa się za przejaw wolności odmowy tłumaczenia się wysokich urzędników z machlojek. A u nas w latach 90. - tak.
Moralne ożywienie po aferze Rywina trwało krótko i rozmyło się w międzypartyjnych wojnach. Cośkolwiek po tej aferze zostało, na przykład media nauczyły się zaglądać za kulisy, a czasem wręcz do portfeli polityków. Ale zostało zbyt mało - nie tylko antykorupcyjne prawo jest dziurawe (brak regulacji zasad lobbingu, wciąż zbyt duże przyzwolenie na tajność), ale i poczucie przyzwoitości większości polityków nie za wielkie. Gdy partie finansowały się same, dominowała oligarchia pieniądza. Teraz dominuje oligarchia partyjnych bossów, którzy niespecjalnie obawiają się wyborczej klęski, więc kryją towarzyszy.
>>> Pawlak odpowiada na zarzuty DZIENNIKA
Michał Karnowski opisuje kręte reakcje polityków na sprawę Pawlaka. Ja pójdę dalej - to wina nie tylko polityków, ale i społeczeństwa. Podczas ostatnich wyborów Fundacja Batorego i inne organizacje pozarządowe były w stanie skrzyknąć wyborców przeciw znienawidzonym Kaczorom. Czy teraz byłyby równie skłonne mobilizować pozapartyjną opinię do ruchu na rzecz przyzwoitości? Ponadpartyjnie, bo choć ludowcy zawsze wyróżniali się obroną nepotyzmu, to korupcja, czy choćby poczciwie brzmiący "konflikt interesów" nie ma, jednej partyjnej barwy.
Czy taka mobilizacja jest możliwa? Przypuszczam, że wątpię.