"Bolek" był bohaterem. Młody robotnik, który poszedł z gołymi rękami na czołgi. W samym środku bloku wschodniego zastrajkował razem z innymi, podobnie jak on bezbronnymi stoczniowcami. I po krwawym spacyfikowaniu protestu został za to ukarany, złamany, zmuszony do współpracy. I jeszcze w dodatku po paru latach potrafił powiedzieć esbecji "nie". Mimo że na Zatoce Gdańskiej nie pojawiły się amerykańskie kanonierki. Na horyzoncie historii nawet nie zamajaczyła żadna odsiecz z Zachodu.

Reklama

W przeciwieństwie do "Bolka", Lech Wałęsa, noblista, były prezydent RP rozmienia się na drobne. Nie chodzi o pieniądze, w każdym razie nie tylko. I Janusz Palikot musiałby przebić Ganleya o 100 albo 200 procent, żeby zbiedniały przedwcześnie noblista przyjął jego ofertę. Można by powiedzieć, że winni są Gontarczyk z Cenckiewiczem, albo Nowak z Zyzakiem. Gdyby drzemiącego niedźwiedzia nie dźgać tam, gdzie go najbardziej boli, to nie zerwał by się ze swego gdańskiego legowiska i nie ruszył na oślep. Przeciwko myśliwym i przeciwko całej reszcie Polaków.

Ale istota problemu tkwi zupełnie gdzie indziej. Wałęsa nie znosi być na emeryturze. Szczególnie politycznej. I szczególnie wówczas, kiedy odsyłają go na nią jego młodsi koledzy. Kiedy Michnik w 1990 roku zaproponował Wałęsie udanie się na związkową emeryturę do Gdańska, Wałęsa się wkurzył i rozwalił świetnie się zapowiadającą monopartię pod znakiem „Solidarności”. Kiedy bracia Kaczyńscy próbowali zrobić z niego narzędzie, zniszczył wszystko, co chcieli budować, a w końcu także - na przeszło dekadę – zniszczył ich samych. Kiedy Tusk zaczął go traktować jak szacowny eksponat, Wałęsa postanowił utrzeć nosa Tuskowi.

"Libertas" używa Wałęsy, a Wałęsa używa "Libertasa". Szantażując Platformę - a po troszę także nas wszystkich – żebyśmy znów zaczęli go traktować poważnie. Jako realny podmiot polityczny, z którym trzeba negocjować sprawy poważniejsze, niż umieszczenie syna na liście PO do europarlamentu czy nawet ukaranie IPN-u za książkę Cenckiewicza i Gontarczyka.

Reklama

Co właściwie zadowoliłoby dzisiaj Wałęsę, jeśli nie chce przyjąć 110 tysięcy euro od Palikota (Janusz Palikot, żeby naprawdę podkręcić zabawę, powinien codziennie dorzucać do stawki kolejne 10 tysięcy. Zobaczymy, kiedy Wałęsa się złamie, ile dokładnie jest dla niego warta polityka)? Może po prostu Wałęsa znów chciałby zostać prezydentem. Tuskowi zostawiłby łaskawie silne premierostwo i co najwyżej strofowałby go od czasu do czasu w imieniu ludu.

Problem w tym, że nawet gdyby Tusk chciał ustąpić miejsca symbolowi, nie będzie to możliwe. Bo Lech Wałęsa żadnych wyborów już w Polsce nie wygra. Jako wróg jest uciążliwy. Ma pewną, dziś już umiarkowaną w porównaniu z początkiem lat 90., zdolność niszczenia, przeszkadzania. Zdolności budowania nie ma dzisiaj żadnej. Ani zdolności odzyskiwania władzy. Protestujące niedodbitki stoczniowców krzyczały w Gdańsku "Lechu, choć z nami".

Ale stać się znowu liderem społecznego niezadowolenia – jak kiedyś przeciwko komunie, a potem przeciwko Mazowieckiemu... - Wałęsa już nie może. Polacy poznali go za dobrze, ze wszystkich jego jaśniejszych i ciemniejszych stron. Libertasowi przyda się w Europie, gdzie jest jedynym rozpoznawalnym żyjącym Polakiem. I z tego też powodu zaszkodzi w Europie Polsce. Bo jako jej jedyny znany na zachodzie symbol, stanie przy boku jednego z najbardziej skutecznych destruktorów Unii Europejskiej. Więc czego ci Polacy chcą, integracji, osłony i pomocy z Unii, czy jej zniszczenia? - pomyślą sobie obserwatorzy tego widowiska. I będą mieli rację, bo nawet dziesięć milionów anonimowych Polaków razem nie przekrzyczy Wałęsy - przemawiającego na wiecach Libertasu w Rzymie, Madrycie, Dublinie. Tak więc w Europie Wałęsa potrafi pomóc Ganleyowi i zaszkodzić Polsce. Ale w Polsce na wózku Libertasu do wielkiej politycznej gry już nie powróci.

Janusz Palikot powinien codziennie podnosić stawkę swojej finansowej oferty dla Lecha Wałęsy, aż suma osiągnie wysokość nagrody noblowskiej i Wałęsa się złamie. Ten akurat performans przekona do Palikota także tych Polaków, którzy wcześniej nie lubili go wyłącznie dlatego, że swoje performanse organizował wyłącznie przeciwko Kaczyńskim. Bo ludziom mieszającym Palikota z błotem wcale nie zależało na standardach, tylko na tym, że są one łamane przeciwko ich własnym poglądom. W Polsce nadal najbardziej popularna jest moralność i wrażliwość Kalego. Zarówno po stronie zwolenników PO, jak i po stronie zwolenników PiS-u. Więc kiedy Palikot pociągnie i rozkręci na całego swoją korupcyjną licytację poniżającą Wałęsę, po raz pierwszy jego performansem zachwycą się także zwolennicy Lecha Kaczyńskiego. Z estetycznego punktu widzenia będzie to zjawisko ciekawe, nie mówiąc już o tym, że będzie to kolejny, ewidentny sukces Palikota. Bo jego performanse, i ich powodzenie, więcej nam mówią o naturze dzisiejszej polskiej polityki, niż dostojne przemówienia Donalda Tuska, braci Kaczyńskich czy Lecha Wałęsy.