"Z chorobą nie ma żartów! A tym bardziej z tropikalną zarazą! Gdy Aleksander Kwaśniewski ogłosił, że przywlókł z Filipin jakieś świństwo, "Fakt" wziął sprawy w swoje ręce. Odkaziliśmy apartamentowiec, w którym mieszkają państwo Kwaśniewscy, psy i gosposię byłej prezydenckiej pary. Wszystko po to, by zapobiec ewentualnej epidemii. Teraz, wraz z sanepidem, możemy ogłosić: koniec alarmu epidemiologicznego dla całej Polski!
Lepiej dmuchać na zimne. Dlatego postanowiliśmy nie czekać na efekty śledztwa sanepidu, który ustalał, co za świństwo przywlókł z Filipin były prezydent. Wiadomo przecież: urzędnicze decyzje wloką się niemiłosiernie. A gdy w grę wchodzi jakieś tropikalne paskudztwo, trzeba działać błyskawicznie. Tym bardziej że choroba, na którą powoływał się były prezydent, wydawała się naprawdę groźna. Objawy były bardzo niepokojące: bełkotliwa mowa, senność, mętny wzrok, a nawet problemy z równowagą.
Inspektorzy "Faktu" już o świcie stawili się przed apartamentowcem prezydenckiej pary w warszawskim Wilanowie. Ubrani w ochronne kombinezony skrupulatnie przebadali okolice rezydencji Kwaśniewskich. Wjazd do prywatnego garażu prezydenckiej pary został dokładnie zdezynfekowany. Inspektorzy zabezpieczyli także wejście na klatkę schodową. Na tym jednak nie koniec kontroli.
Badaniom została poddana gosposia Kwaśniewskich i ich psy: Cir i Falka. Efekt? Zadowalający. Psy spoglądały prosto przed siebie, szczek miały łagodny, a łapy stawiały równo na ziemi. Z początku zdawały się być nieco przegrzane. Ale, jak się okazało, to efekt zbyt ciepłych kubraczków, w które są odziewane przed wyjściem na spacer. Odetchnęliśmy więc z ulgą.
Prezydencka gosposia nie chciała odpowiadać na pytania o kontakty z chorym. Mówiła jednak do inspektorów płynnie i pewnym krokiem stąpała po chodniku. Nasi inspektorzy ocenili, że nie wymaga kwarantanny.
Zapobiegawczo przebadano również osoby mające kontakt z prezydencką parą. "Nie byłam na Filipinach i czuję się świetnie" - odparła Monika Ryńczak, ekspedientka z pobliskiego sklepu. Jako dowód pokazała nam język. Był zdrowy.
Test równowagi bez problemu przeszły też sąsiadki Kwaśniewskich. Podstawowe badanie, czyli stosowaną przez policjantów jaskółkę ( stanie na jednej nodze z zamkniętymi oczami), wypadło celująco.
Inspektorzy "Faktu" z ulgą stwierdzili, że ochroniarze, strzegący rezydencji byłej prezydenckiej pary, również nie uskarżali się na objawy filipińskiej zarazy. Nie mieli zawrotów głowy, nie drżały im ręce, a panowie posługiwali się płynną polszczyzną.
Co ważne - gdy nasza inspekcja dobiegała końca, jej ustalenia potwierdził także lekarz Kwaśniewskiego. Ogłosił, że były prezydent nie jest chory na żadną groźną tropikalną chorobę. "Lekarz pana Aleksandra Kwaśniewskiego poinformował nas, iż jego pacjent nie cierpi na chorobę zakaźną. Dla nas jest to koniec tej sprawy" - tłumaczy Wiesław Rozbicki z mazowieckiego sanepidu.
Jak mówi, były prezydent po powrocie z Filipin czuł się wprawdzie kiepsko i został przebadany przez lekarzy z warszawskiego szpitala na Szaserów, ale okazało się, że ma problemy żołądkowo-gastryczne.
Uff! Zadowoleni możemy więc ogłosić: koniec alarmu dla całej Polski. Nie ma epidemii i polskie matki znów bez obaw mogą wypuszczać swoje dzieci z domów" - z triumfem ogłasza bulwarówka.
Niecodzienna akcja "Faktu". Przebrani w kombinezony dziennikarze bulwarówki sprawdzili, czy wokół mieszkania Aleksandra Kwaśniewskiego rzeczywiście istnieje zagrożenie epidemiologiczne. I - na wszelki wypadek - odkazili całą okolicę. Łącznie z psami i... gosposią byłego prezydenta. Oto relacja gazety.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Powiązane
Reklama
Reklama
Reklama