Pełnomocnicy Kaczmarka podzielili pozew na dwie części. Żądają w nim 50 tys. zł odszkodowania za "oczywiście niesłuszne atrzymanie" oraz 50 tys. zł zadośćuczynienia za "doznaną krzywdę".

Jeden z obrońców byłego ministra mecenas Krzysztof Stępiński mówi, że żądana kwota jest proporcjonalna do nagłośnienia sprawy w mediach. "To jest właśnie miara krzywdy doznanej przez pana Kaczmarka" - przekonuje.

Kaczmarek podejrzany jest o fałszywe zeznania i utrudnianie śledztwa w sprawie przecieku o akcji CBA w resorcie rolnictwa. Pod koniec sierpnia funkcjonariusze ABW zatrzymali go razem z byłym szefem policji Konradem Kornatowskim i ówczesnym szefem PZU Jaromirem Netzlem. Powód? Podejrzenia o ukrywanie spotkania Kaczmarka z Ryszardem Krauzem 5 lipca w hotelu Marriott. Prokuratura nie postawiła jednak nikomu zarzutów zdrady tajemnicy co do samej akcji CBA. Nie wystąpiła też o areszt.

Kaczmarek zapewnia, że nie był źródłem tego przecieku. I twierdzi, że nie łączy go z Krauzem żaden układ. Nie chce jednak zdradzić, dlaczego ukrywał to, że się z nim spotkał.

6 września Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa uznał zatrzymanie za "bezzasadne i nieprawidłowe". Tym samym podzielił argumenty obrońców Kaczmarka, że nie trzeba było zatrzymywać ich klienta, bo były minister był gotów stawić się na każde wezwanie. Sąd podejrzewa, że "zatrzymanie podejrzanego służyło innym celom niż dobro śledztwa".

Jeszcze tego samego dnia prokuratura w precedensowy sposób skrytykowała decyzję sądu jako świadczącą "o braku bezstronności". "Krytykowanie przez prokuraturę ostatecznych decyzji sądu podważa autorytety, źle wpływa na kulturę prawną i prowadzi do anarchizacji państwa" - odpowiadał wówczas wiceprezes mokotowskiego sądu, Jerzy Podgórski.