"W latach 2010 - 2011 będą dalsze obniżki podatków" - powiedział wczoraj, ale zaraz zastrzegł: "W tej chwili dokładnie nie wiadomo, jaki będzie ten ruch podatkowy w 2010 r. Czy będzie to już wprowadzenie podatku liniowego, czy może jakiś inny ruch".
W piątek podobne oświadczenie złożył premier Donald Tusk: "W tym i przyszłym roku nie będziemy mogli obniżyć podatków. Podatek liniowy może wejść w 2010 r."
Wypowiedź Rostowskiego nie tylko przesuwa możliwą datę reformy o kolejny rok, ale też dopuszcza możliwość innego ruchu niż wprowadzenie liniowego. Co to znaczy? Gdy tę zapowiedź czytamy wiceszefowej sejmowej komisji finansów Krystynie Skowrońskiej (PO), milknie ona na chwilę. A potem oświadcza: "Nie chcę tego komentować".
Dodaje, że jej klub będzie domagał się od rządu, by latem podał datę wprowadzenia liniowego. Ale to mało prawdopodobne, bo rząd mówi, że nas na to nie stać. I wskazuje na dokonane już za rządów PiS reformy: obowiązująca już obniżka składki rentowej, ulga prorodzinna i wchodzące od przyszłego roku dwie stawki podatkowe - 18 i 32. W sumie da to prawie 27 mld mniej w przyszłorocznym budżecie.
Wiceszefowa sejmowej komisji finansów Aleksandra Natalli-Świat z PiS ironizuje: "Platforma znowu powtarza, że kiedyś może coś zrobi. Ale minister Grad powiedział szczerze: w kampanii mówimy jedno, a potem robimy drugie".
Ten głos Platforma mogłaby zlekceważyć. Problem w tym, że takie słowa coraz częściej słychać w kręgach biznesowych. Ryszard Petru, główny ekonomista banku BPH, uważa, że rząd boi się osłabienia koniunktury w latach 2010 - 2011. "To może grozić spadkiem dochodów budżetu i dlatego do tego czasu w ogóle nie zapadnie zapewne żadna decyzja o reformie" - mówi Petru. A były prezes Optimusa, przedsiębiorca Roman Kluska, dodaje: "Na razie sytuacja przedsiębiorców nie polepszyła się za rządów PO ani na jotę".