DZIENNIK poświęca rozpracowywaniu prawicy sześć pierwszych stron. Przytacza oskarżenia premiera Kaczyńskiego, który uważa, że o działaniach przeciwko niemu musieli wiedzieć ówcześni rządzący: Milczanowski, Konieczny, Rokita. Odpowiedzialnością obarcza także Hannę Suchocką jako urzędującego w tamtym czasie premiera.
"To nikczemna insynuacja. Nie ma takiego dokumentu z moim podpisem, w którym byłyby dane, by komukolwiek cokolwiek zarzucić" - odpowiada w "Rzeczpospolitej" na oskarżenia premiera Andrzej Milczanowski, szef MSW w latach 1992-1995. Tłumaczy, że gdy w 1997 roku otwierano "szafę Lesiaka", nie było go w ministerstwie.
"Gazeta Wyborcza" sprawę zapowiada krótką notatką na pierwszej stronie, a rozszerza na stronie 7. Płk Jan Lesiak tłumaczy tam, czym były - wg niego - odtajnione dokumenty. "Ujawnienie akt to forma nacisku na sąd. Nadal twierdzę, że żaden z informatorów i agentów nie był członkiem partii politycznej. <Ocena> odzwierciedla stan naszej wiedzy w zespole, <Notatka> to fałszywka zrobiona, by wykryć przeciek, <21 wytycznych> i charakterystyka Jarosława Kaczyńskiego to materiały dziennikarskie" - Lesiak twierdzi, że po kroju czcionki widać, że to nie on był autorem dokumentów.
O swojej wiedzy na temat inwigilacji prawicy Jan Rokita mówił w wywiadzie rzece "Alfabet Rokity" - przypomina "Życie Warszawy". Opowiadał tam, że o "szafie Lesiaka" miał się dowiedzieć w 1997 roku, kiedy całą sprawę ujawnił Zbigniew Siemiątkowski. Za inwigilacją prawicy, według Rokity, stali współpracownicy ówczesnego prezydenta.
Wielkie litery biją z okładki "Faktu": "Inwigilacja, manipulacja, kłamstwo - tak służby niszczyły opozycję". Dodaje komentarze Antoniego Macierewicza i Bronisława Komorowskiego, który - podobnie jak w DZIENNIKU - bagatelizuje sprawę, uważając, że wyciągnięcie afery sprzed lat to próba odwrócenia uwagi od taśm Renaty Beger.
Materiały mówią jasno: służby specjalne zwalczały opozycję - donosi tymczasem na pierwszej stronie "Rzeczpospolita". UOP zarzucał liderom PC, że "chcą wprowadzać dyktaturę" i że budowali struktury. "O różne rzeczy można posądzać PC, ale nie o to, iż partia ta dążyła do dyktatury. Ujawnione dokumenty dowodzą, iż UOP był tak naprawdę kontynuacją Służby Bezpieczeństwa, tylko w łagodniejszej wersji" - mówi "RP" historyk, Antoni Dudek.
"SuperExpress" nie widzi w dokumentach Lesiaka żadnych rewelacji. Wciąż nie wiadomo, kto stał za grupą inwigilującą opozycję - pisze gazeta. Pytany przez dziennikarzy, były szef UOP gen. Gromosław Czempiński, który był przełożonym Lesiaka, nie chce komentować dokumentów, ponieważ nie wie, czy to materiały operacyjne. Chętnie za to na temat dokumentów Lesiaka wypowiadają się politycy. PiS nie ma wątpliwości, że winny jest Rokita.
Paweł Graś z PO pyta natomiast, dlaczego opublikowano tylko część dokumentów. "Znowu ta sama metoda PiS, czyli wrzucamy tzw. szczura i czekamy, co się stanie dalej" - dodaje polityk cytowany przez "SE". Zdaniem socjologa prof. Janusza Czaplińskiego, odtajnienie przez ABW akt z inwigilacji prawicy ma ogromne znaczenie dla PiS. Im zależy, by przywrócić swoje dobre imię. W ten sposób tłumaczą powód, dla którego przejęli władzę tak późno - po 17 latach od transformacji. "Pokazują, jak rzucali im kłody pod nogi" - dodaje profesor.
"Trybuna" także przykłada mniej uwagi do tematu akt. Informacja o notatkach UOP znalazła się na 5. stronie. Redakcja wyróżniła krytyczne wobec premiera Jarosława Kaczyńskiego opinie internautów i zestawiła je z... informacjami o jego prywatnym życiu.