"Potrzebny jest człowiek, który nie będzie traktował swojej pracy jako kolejnego szczebla w karierze" - tak zachwalał przed Sejmem jej kandydaturę na prezesa banku centralnego prezydencki minister Lech Falandysz. A nie było łatwo przekonać do niej posłów. Udało się to dopiero przy drugim podejściu. W 1992 roku zaczęła rządzić bankiem.

Już jako prezes, Hanna Gronkiewicz-Waltz mówiła, że przyjęła stanowisko za namową Ducha Świętego. Od lat udzielała się w Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Sama o sobie pisze, że wychowana została w atmosferze patriotyzmu i odpowiedzialności za kraj. Zamiłowanie do wiedzy zawdzięcza babci, a zainteresowanie polityką ojcu.

Rzeczywiście Hanna Gronkiewicz-Waltz uczyła się pilnie. W 1981 roku obroniła doktorat, a w 1993 habilitację. Rok później została profesorem nadzwyczajnym na Wydziale Prawa UW. Ale z jednym przedmiotem miała problem. "Nigdy nie lubiłam gimnastyki. Ile razy się dało, zawsze brałam od rodziców zwolnienie z wf" - przyznała się w wywiadzie dla "Kuriera Polskiego" w 1994 roku.

Wbrew temu, co mówił o niej Falandysz w Sejmie, fotel prezesa NBP stał się dla niej trampoliną do dalszej kariery. Pierwszą próbę zmiany fotela podjęła już w 1995 roku. Wystartowała w wyborach prezydenckich. Rywalizowała między innymi z Lechem Wałęsą. Ale przegrała sromotnie. Uzyskała niecałe trzy procent głosów. Do porażki przyczyniło się Radio Maryja. Mówiono o niej "ta pani", a słuchacze na antenie sugerowali, że jest Żydówką.

Hanna Gronkiewicz-Waltz porzuciła w końcu prezesurę NBP w środku drugiej kadencji. I w 2001 roku została wiceprezesem Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Wyjechała do Londynu.

Po 12 latach bycia bankowcem wróciła do polityki. W ostatnich wyborach dostała się do Sejmu z listy PO. Dostała najwięcej głosów w stolicy. Swoją popularność postanowiła wykorzystać. I warszawiacy wybrali ją na prezydenta miasta. Jest pierwszą kobietą, która będzie rządzić w Warszawie.