"Jadę do Warszawy również po to, aby przekonać Polaków, by nie decydowali na własną rękę wraz z Amerykanami o tak ważnej dla Europy sprawie jak system antyrakietowy" - mówiła pani kanclerz w niemieckiej telewizji.

Rokowania przypadają na szczególnie napięty okres w polityce europejskiej. W ostatni piątek zakończył się szczyt UE w Brukseli, zaś 25 marca - w 50. rocznicę podpisania traktatów rzymskich - w Berlinie zostanie ogłoszona wspólna deklaracja, która ma określić kierunek rozwoju Unii w przyszłości. W najbardziej ambitnym wariancie mógłby się nawet znaleźć w niej wstępny harmonogram negocjacji nad nowym traktatem konstytucyjnym. Berlin bardzo potrzebuje poparcia, by dokument ten nie stał się pustosłowiem i by można go było przedstawić jako sukces niemieckiej prezydencji w Unii, która kończy się w lipcu.

Przed wizytą media spekulowały o interesującej ofercie, którą Merkel przywiezie do Warszawy. Miała zaproponować nam przychylne milczenie w sprawie tarczy antyrakietowej w zamian za poparcie kompromisu konstytucyjnego. Wskazywały na to zresztą wydarzenia w samych Niemczech. Właśnie o tym tydzień przez wylotem kanclerz do Warszawy rozmawiały na kryzysowym spotkaniu frakcje wielkiej koalicji: SPD i CDUCSU. Tymczasem niespodziewanie Angela Merkel usztywniła swoje stanowisko w sprawie tarczy. Teraz Polska ma mniejsze pole manewru. Trudno będzie namówić nasz rząd na rozmawianie z Rosjanami o antyrakietowej instalacji. Jeśli zaś chodzi o kompromis konstytucyjny, musiałby on oznaczać uwzględnienie polskich postulatów. Najważniejsze z nich to odwołania do Boga i tradycji chrześcijańskiej w traktacie oraz zapisanie w nim zasady solidarności energetycznej wszystkich członków UE.

Z gabinetów polityków wyciekają już pierwsze informacje na temat deklaracji. Wiadomo, że nie znajdzie się w niej ani inwokacja do Boga, ani zapis o tradycji judeo-chrześcijańskiej. Premier Jarosław Kaczyński przed dzisiejszym spotkaniem nie ukrywał swojego rozczarowania z tego powodu, ponieważ wcześniej Merkel była bardzo przychylna wobec polskiego stanowiska. "Będziemy o tym rozmawiali" - zastrzegł. Także w sprawach energetycznych jest gorzej, niż byśmy sobie życzyli. W deklaracji zamiast solidarności ma się pojawić tylko wzmianka o bezpieczeństwie energetycznym.

Dokument nie jest jeszcze gotowy, zatem polskie władze mają jeszcze okazję, by podczas rozmów w Warszawie uderzyć z ostatnią dyplomatyczną szarżą, która mogłaby zmienić wypracowany dotychczas zapis. Będzie ku temu dobra okazja, ponieważ kanclerz Merkel najwyraźniej zależy na jak najlepszym odbiorze jej warszawskiej misji. Zabiera w tym celu ze sobą męża Joachima, co jest rzadką praktyką. Kanclerz powiedziała w wywiadzie, który publikuje dziś niemiecki Bild, że zależy jej na ciepłej, rodzinnej atmosferze spotkania z prezydentem Kaczyńskim. "Nasz wspólny wyjazd ma podkreślić osobisty wymiar tej wizyty" - mówiła.

Nawet jeśli uda się załagodzić rozbieżności w sprawach konstytucyjnych i tarczy, pozostaje jeszcze zepsuta atmosfera w relacjach polsko-niemieckich, którą trudno będzie załagodzić miłymi gestami. Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych, wielokrotnie na łamach prasy obrażała rząd Kaczyńskiego porównując go do skrajnych partii neonazistowskich, głównie NPD, oraz zarzucając mu homofobię. Problem w tym, że pani Steinbach jest także posłanką chadecji, a nawet odpowiada w tej partii za prawa człowieka. Tymczasem CDU, której przewodzi goszcząca dziś w Polsce Angela Merkel, nie reaguje na apele SPD o wykluczenie Steinbach z szeregów chadecji. Taki gest niewątpliwie uwiarygodniłby szczere zapewne intencje Merkel.