Znany prawnik, scenarzysta i polityk udzielił wywiadu Tomaszowi Lisowi we "Wprost". Podczas rozmowy nie mogło zabraknąć pytań o słynne już zdjęcia senatora, opublikowane przez "Super Express". Piesiewicz jest na nich w sukience i wciąga biały proszek.
"Po półgodzinie zaczynam się, jak teraz to widzę, dziwnie zachowywać. Przestaję kontrolować swoje zachowanie. W torbie należącej do drugiej kobiety były wszystkie rekwizyty - damskie stroje, szminki, inne przedmioty. Te panie robiły ze mną, co chciały. Zrobiły kilka filmików" - tak Piesiewicz rekonstruuje feralny wieczór. Jak do niego doszło?
Senator opowiada, że został zaczepiony przez kobietę. Spotkał się z nią. Potem było drugie spotkanie. Ona dzwoniła do niego nocą, on zerwał znajomość. Ale w końcu zdecydował na się na spotkanie numer trzy. Wtedy Joanna D. była z koleżanką. I wtedy wydarzyły się sceny, które na zdjęciach zobaczyła cała Polska.
Krzysztof Piesiewicz mówi, że to był zaplanowany spisek. Opowiada, że po wypiciu wina, zaczyna się dziwnie zachowywać. Są u niego w mieszkaniu. Po zrobieniu kompromitujących zdjęć i filmów, kobiety wychodzą, a pod budynkiem czeka na nie dwóch mężczyzn. Niszczą karty telefoniczne.
Szantażowany polityk zapłacił w sumie czterysta tysięcy złotych haraczu.
"Mogę zapewnić, że nie zażywałem żadnych środków odurzających. Nie potrafię określić, co spowodowało utratę świadomości. Specjaliści, którzy oglądali ten film, powiedzieli mi, że nie ma narkotyków, które mogą doprowadzić do takiego stanu" - zapewnia w rozmowie z "Wprost".
Krzysztof Piesiewicz zamierza wystartować w wyborach do Senatu. Mówi, że jeśli go spotkają jakieś ataki z powodu skandalu podczas kampanii wyborczej, nie będzie na ni odpowiadał. "To wyborcy zdecydują" - podkreśla.