Biedroń został zaatakowany pod swoim domem na warszawskiej Ochocie, a sprawcami mieli być doręczycie prywatnej firmy roznoszącej listy.
- Jeden do drugiego powiedział: "Patrz, to ta parówa". Powiedział to bardzo głośno, tak że usłyszałem to wyraźnie. Zapytałem, co powiedział. Odparł: "Gówno". Wtedy poprosiłem ich, aby wyszli przed furtkę. Wówczas jeden z nich uderzył mnie, krzycząc: "spie...laj cioto". Potem uderzył mnie jeszcze raz - tak Robert Biedroń w rozmowie z gazeta.pl opowiada o przebiegu zdarzeń.
Poseł Twojego Ruchu wezwał policję, ale ta - jak wskazuje - nie przyjechała. Po kilkudziesięciu minutach zdecydował więc pojechać do Sejmu.
Tej wersji zdarzeń nie potwierdzają funkcjonariusze.
- Policyjny patrol był na miejscu o godz. 13.40. W niepełne siedem minut od zgłoszenia. Interwencja została więc podjęta niezwłocznie. W międzyczasie pokrzywdzony oddalił się z miejsca zdarzenia - mówi st. asp. Mariusz Mrozek, rzecznik stołecznej policji.
W piątek Biedroń złożył zawiadomienie o przestępstwie w komendzie stołecznej - o ściganie napastników nie będzie jednak wnosił.