Dziennikarze tygodnika rzucają mocne oskarżenia. Twierdzą, że Andrzej Hadacz, postać pojawiająca się przy okazji głośnych społecznie wydarzeń, jest w istocie prowokatorem, który za swoje "zasługi" miał otrzymać mieszkanie komunalne w Warszawie. Jak przypomina tygodnik "wSieci", Hadacz na finiszu ostatniej kampanii prezydenckiej wywołał burdę, kiedy Andrzej Duda przyjechał do budynku Telewizji Polskiej i następnie, kiedy stamtąd wychodził. Padły wówczas pod adresem kandydata PiS i jego partii mocne słowa.

Reklama

Jesteście wścieklizną pisowską! Kaczyński mnie okłamał, to jest oszust. Ten tutaj jest taki sam jak Kaczyński - krzyczał mężczyzna, próbując dostać się do Dudy, kiedy ten opuszczał TVP po debacie prezydenckiej.

Dziennikarze przyjrzeli się dokładniej Andrzejowi Hadaczowi i jak ustalili, pojawiał się na Krakowskim Przedmieściu, gdzie po katastrofie smoleńskiej stanął krzyż. Zachowywał się głośno i agresywnie, został nawet pokazany w spocie wyborczym PO. Potem jako obrońca krzyża pokazał się na Paradzie Równości i - co wybija tygodnik, publikując zdjęcia Hadacza w objęciach Bronisława Komorowskiego - w ostatniej kampanii występował jako sympatyk ustępującego już prezydenta, choć wcześniej chciał kiedyś "kuli w łeb" dla Komorowskiego i wykrzykiwał, że go nienawidzi - czytamy w tygodniku.

Redakcja "wSieci" idzie jednak o krok dalej. Według jej informacji istnieje nagranie rozmowy telefonicznej, w której 61-letni biznesmen Robert G. złożył interesującą ofertę. Hadacz za wywołanie awantury w otoczeniu Dudy miał otrzymać mieszkanie komunalne w Warszawie. Rozmowa została podsłuchana przez CBA. Biznesmen po drugiej turze wyborów prezydenckich został zatrzymany. Jak miał zeznać, obiecał mieszkanie Hadaczowi, bo było mu go żal.

Zdaniem publicystów tygodnika, mimo przegranych przez PO wyborów prezydenckich, Andrzej Hadacz nie zakończył jeszcze swojej działalności. Jak piszą, niewykluczone, że wkrótce znów pojawi się na Krakowskim Przedmieściu, gdzie wkrótce zbiorą się zwolennicy przywrócenia Krzyża do Korony.