Sankcje USA nałożone na firmy budujące Nord Stream 2 mogą zaboleć bardziej, niż się spodziewano. W tym tygodniu prezydent Rosji Władimir Putin przyznał, że rurą położoną na dnie Bałtyku gaz popłynie dopiero w pierwszym kwartale 2021 r., a nie – jak planowano – latem tego roku. Towarzysząca mu kanclerz Niemiec Angela Merkel ze smutkiem potwierdziła te przewidywania.
Opóźnienie powstałe z winy Waszyngtonu może ulec zwiększeniu, ale nie ma się co łudzić, że NS2 nie powstanie. Powtarza się bowiem stara prawidłowość, że im bardziej polityka zagraniczna USA staje się asertywna, tym mniej kraje Europy – poza Wielką Brytanią – chcą mieć cokolwiek wspólnego z sojusznikiem zza oceanu. Nawet jeśli uderza on w największych wrogów Zachodu.
Zadyszka imperium zła
Reklama
Były pracownik Departamentu Stanu USA Charles Wolf Jr. na początku lat 80. przygotował dla think tanku RAND Corporation interesującą analizę. Zauważał w niej, że od 1976 r. – przez pięć lat – koszt utrzymania sowieckiego imperium wzrósł o 25 proc., zaś w tym czasie wzrost PKB wyniósł tylko ok. 10 proc. Stale poszerzając strefę wpływów, Kreml zwiększył wydatki na armię oraz zbrojenia z 9 do 19 proc. PKB. Do tego dochodziła konieczność wspierania reżymów Bloku Wschodniego i państw Trzeciego Świata. Wolf Jr. podsumowywał, że wydatki konieczne na utrzymanie imperium stały się tak wielkie, że brakowało środków na inwestycje i zaspokajanie codziennych potrzeb mieszkańców ZSRR.