Anna Wojciechowska: Takich problemów, jakie mamy teraz z traktatem lizbońskim, chyba pan nie przewidział, obejmując fotel marszałka Sejmu?
Bronisław Komorowski: Muszę przyznać, że miewam koszmarne sny. Ale nawet w najgorszym śnie nie byłem sobie w stanie wyobrazić, że może się zdarzyć sytuacja, w której prezydent i były premier, którzy wynegocjowali dla Polski traktat, mogą sami blokować jego wejście w życie, mogą głosić potrzebę zabezpieczenia Polski i Polaków przed efektami ich negocjacji. To mi się w głowie po prostu nie mieści.
I jak pan tłumaczy politykom europejskim, kiedy pytają, o co tu chodzi?
Mówię, że ja tego też nie rozumiem. Nie podejmę się wyjaśnienia tej sytuacji, bo wtedy sam byłbym podejrzewany o polityczną schizofrenię. Mówię tylko jedno: zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby doszło do ratyfikacji traktatu z Lizbony, Karty praw podstawowych i protokołu brytyjskiego w Polsce. Zrobimy wszystko, aby wykonać zobowiązania przyjęte wobec UE i przez prezydenta wobec polskich obywateli. Pacta sunt servanda. Inaczej traci się w polityce twarz. Poza tym - pogłębiająca się integracja europejska leży w żywotnym polskim interesie.
Jak zatem zamierza pan doprowadzić do ratyfikacji traktatu?
Najlepszym rozwiązaniem dla Polski, szansą na uniknięcie kompromitacji jest przyjęcie ustawy rządowej przez parlament i podpis pod nią prezydenta. Trzeba więc pozostawić PiS na jakiś czas samemu sobie, tak by dojrzało do decyzji pozytywnej. Za chwilę bowiem posłowie PiS będą odwiedzani już nie tylko przez przedstawicieli o. Rydzyka, ale też innych wyborców - tych proeuropejskich - organizacje pozarządowe, dziennikarzy. Oni będą im co dzień jak termometrem mierzyć poziom europejskości.
Naprawdę wierzy pan, że wpłynie na zmianę zdania przez Jarosława Kaczyńskiego?
Z nim akurat nigdy nie wiadomo, co zrobi. Proszę sobie przypomnieć, jak kiedyś najpierw mówił: pierwiastek albo śmierć. Po czym, kiedy negocjacje się skończyły, pytany o pierwiastek odparł, że to był tylko chwyt. Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz znów powiedział na koniec, że to był tylko chwyt negocjacyjny. Poza tym klub nie składa się z samego Kaczyńskiego. Są w nim też ludzie, którzy publicznie wspierali traktat i teraz są w niekomfortowej sytuacji. Czy np. pani Gęsicka mogłaby dziś bez utraty twarzy zagłosować przeciw traktatowi?
Czyli dopuszcza pan możliwość poddania pod głosowanie ustawy rządowej, licząc, że PiS podzieli się w głosowaniu?
Tak. Chodzi tak naprawdę o kilka głosów. Sądzę, że niektórzy koledzy z PiS ostatecznie albo obniżą frekwencję przez nieobecność, albo zagłosują za, ryzykując sankcje w klubie, ale zachowując twarz.
PO, pan jako marszałek prowadzicie z nimi rozmowy?
Ja z pewnością uważnie będę liczyć głosy, by wiedzieć, kiedy ustawę poddać pod głosowanie. Stan zawieszenia w PiS, dojrzewania musi potrwać. Dlatego dziś nie wskażę żadnego, nawet przybliżonego terminu głosowania.
Jeśli jednak te głosy się nie znajdą, to może, aby Polska zachowała twarz, powinniście zgodzić się wpisać do ustawy postulaty PiS, które nie są niekonstytucyjne?
Nie, bo wiadomo, że im nie o to chodzi. Gdyby było inaczej, przyszliby na spotkanie ze mną i powiedzieli: to, co pan marszałek ustalił, jest OK, tyle że do ustawy. Takie rozwiązanie mógłbym rozważyć. Ale PiS mówi nie i domaga się zapisów niekonstytucyjnych. Proponuje zmianę ustroju państwa nie przez konstytucję, ale na drodze ustawy.
Zatem o co im chodzi?
O wprowadzenie zamieszania, które pozwoli im utrzymać skrajny elektorat, usatysfakcjonować o. Rydzyka. Oni starają się zastąpić Romana Giertycha.
Kaczyński ma szansę politycznie wygrać na tym?
Przegra. Trzeba jednak pamiętać, że Jarosław Kaczyński od początku lat 90. powtarzał jedną tezę: partię prawicową buduje się, idąc od prawej ściany. I to jest dla niego zadanie numer 1, cała reszta jest mniej ważna. Sam sądziłem kiedyś, że PiS jest potrzebne, by stawiać tamę prawicowym wariatom. Kaczyński przechodzi jednak na te właśnie pozycje. Moim zdaniem nawet za cenę zdrady proeuropejskich wyborców nie uniknie powstania skrajnie prawicowej alternatywy. I niekoniecznie będzie to alternatywa z twarzą Romana Giertycha. Większe szanse ma Marek Jurek.
To jak ocenia pan sytuację: będzie potrzebne referendum czy nie?
50 na 50 proc. Albo ustawa rządowa, albo referendum. Jest jeszcze jedna możliwość, nad którą pracuję. Ale jej nie zdradzę, bo nie będę uprzedzał PiS.
A orędzia premiera lub pana nie będzie?
Myślę, że takie wystąpienie będzie konieczne. Podkreślam - orędzie, a nie spot reklamowy, jak to było w wypadku prezydenta.
A gdyby miał pan doradzić prezydentowi podkład muzyczny na następne orędzie, to jaką melodię wybrałby pan, by oddać sytuację?
Najlepiej pojechać już po bandzie i wziąć motyw z "Czterech pancernych". Jest jeszcze bardziej antyniemiecki. A co więcej Szarik nie byłby podejrzewany o gejostwo.
Bronisław Komorowski jest marszałkiem Sejmu, posłem PO