"Jem po to, żeby żyć, więc nie wybrzydzam, ale karaluchów to nigdy nie polubię" - opowiada tygodnikowi "Wprost" Marek Suski z PiS. "Znalazłem kiedyś jednego w sałatce. Nakładam na widelec, patrzę a tam robak. Leży w talerzu na plecach i macha nóżkami" - mówi parlamentarzysta.

Reklama

Podobne doświadczenia "kulinarne" ma Paweł Kowal, również z PiS. Jego przygodę zrelacjonował tygodnikowi jeden z posłów. "Paweł znalazł kiedyś w swoim obiedzie prusaka. I doszedł do wniosku, że dają tam jedzenie dla gekonów. One chyba jedzą świerszcze czy żuki, prawda?" - pyta i dodaje, że od tego czasu poseł Kowal nie mówi o sejmowej restauracji inaczej niż "Restauracja Pod Gekonem".

Innym posłom Prawa i Sprawiedliwości przeszkadza z kolei... smród. "Zawsze jak zapraszam do siebie jakiegoś gościa, to zastanawiam się, jakie będą nam towarzyszyć zapachy.Mielone, golonka czy cebula" - przyznaje Elżbieta Jakubiak. Rację przyznaje jej poseł PiS Jan Ołdakowski, który z kolei nie może znieść woni kaszanki smażonej na cebuli.

Choć posłowie przyznają, że obsługa sejmowych restauracji jest miła i bez zarzutu, to zapachy i problemy kulinarno-żołądkowe są nie do zniesienia. Dlatego skrzyknęli się ponad politycznymi podziałami. Akcję protestacyjną zainicjowały posłanki Platformy Obywatelskiej - Iwona Guzowska i Ewa Drozd. Pod apelem do Kancelarii Sejmu podpisali się inni parlamentarzyści.

Władze Sejmu do sprawy podeszły bardzo poważnie. Kancelaria rozesłała do posłów ankiety z pytaniem o jedzenie serwowane w sejmowych restauracjach.