O tym, że przy prezydencie nikt głodny i spragniony nie chodzi informuje "Wprost". Tygodnik ustalił, że podejmowano już próby "odchudzenia" kelnerskiej załogi w kancelarii prezydenta, ale bez powodzenia. Za zwolnieniem kelnerów był poprzedni szef kancelarii Piotr Kownacki. Dlaczego? Bo utrzymywanie takiej liczby pracowników kuchni uznał za marnotrawstwo.
"Część z nich pracuje w barku w Kancelarii Prezydenta, którego miesięczny obrót wynosi kilkaset złotych. Płacenie pracującym tam ludziom jest marnotrawstwem. Drugą grupę stanowią osoby obsługujące prezydencką parę w ośrodku na Helu. Delikatnie mówiąc, słyną one z wyjątkowej niegospodarności" - mówi "Wprost" osoba zorientowana w sprawie.
Na czym polega ta niegospodarność? "Na tym, że serwują prezydenckiej parze za dużo jedzenia Zamiast podać dwa czy trzy kotlety, potrafią podać dziesięć. Łatwo się domyślić, co robią z tym, co nie zostanie zjedzone" - odpowiada rozmówca tygodnika.
Ponoć na nadmiar jedzenia na prezydenckim stole narzekała nawet Pierwsza Dama. Bez efektu. Z ustaleń "Wprost" wynika, że decyzja o odchudzeniu kelnerskiego staffu była już podpisana. Po odejściu Kownackiego została jednak cofnięta. "Prezydent się nad nimi zlitował" - tłumaczy osoba z otoczenia Lecha Kaczyńskiego.
Lech Kaczyński nie wygląda jak goliat, a mimo to prezydencka kuchnia serwuje mu na obiad 10 kotletów. Wszystkich nie zjada, więc dziennikarze zaczęli dociekać, co dzieje się z pozostałymi. Przy okazji wyszło na jaw, że miesięczny obrót barku w Kancelarii Prezydenta wynosi kilkaset złotych.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama