Cimoszewicz jest bardzo krytyczny wobec działających w Polsce służb specjalnych. "Za dużo służb specjalnych uzyskało zbyt daleko idące uprawnienia, przy jednocześnie zbyt niskim poziomie ich kontroli. Przecież gołym okiem widać, że nie ma odpowiedniego nadzoru nad służbami" - przekonywał. Jego zdaniem, nad służbami nie panuje nawet premier.

Reklama

Opowiedział także o incydencie sprzed kilkunastu lat, kiedy to on miał być podsłuchiwany za wiedzą Krzysztofa Bondaryka. "Kiedy półtora roku temu został szefem ABW, przysłał mi list, w którym zapewniał mnie, że takie fakty nie miały miejsca. Pozwolę sobie pozostać przy swojej ocenie" - wyjaśnił.

Były premier stwierdził, że Donald Tusk zrobił błąd po spotkaniu z Mariuszem Kamińskim, bo - jego zdaniem - nie powinien się w tę sprawę angażować. "Powinien natychmiast zadzwonić do ministra sprawiedliwości, zaprosić go do siebie i powiedzieć: <Panowie teraz mają sobie coś do powiedzenia>" - radził. I dodał, że premier powinien był jak najprędzej powiadomić o wszystkim prokuraturę.

Ale, jak stwierdził, premier z twarzą wybrnął z kryzysu wywołanego przez wysyp afer. "Zademonstrował stanowczość i odniósł sukces, bo opinia publiczna to zaakceptowała" - mówił Cimoszewicz. Ale zaraz dodał, że cała PO "straciła cnotę". "Ale mam nadzieję, że wróci na dobrą drogę, bo nie ma dziś alternatywy dla PO" - powiedział.

Reklama

Włodzimierz Cimoszewicz po raz kolejny potwierdził, że nie zamierza kandydować w wyborach prezydenckich, choć jest namawiany do tego na każdym kroku. "Znajomy senator PO mówi mi, że powinienem kandydować, bo jego rodzina zobowiązała go do powiedzenia mi tego. Później mówi mi to samo senator PiS. W Sejmie zaczepia mnie posłanka i mówi, że gotowa jest organizować mi sztab wyborczy. Na stacji benzynowej dwóch facetów przerywa tankowanie, żeby mi powiedzieć, że muszę kandydować. I tak wszędzie" - opowiadał.

Ale skoro nie on, to kto? "Ten, kto ma największą szansę sprawić, żeby Lech Kaczyński nie był ponownie prezydentem" - wyjaśnił krótko. I ogłosił, że wraca do puszczy, gdzie czeka na niego ważne zadanie - musi dokończyć szafki kuchenne. "Wzbudza to też entuzjazm mojej żony. Poprosiłem stolarza o kosztorys, wycenił na 10 tys. zł. Powiedziałem mu, że chyba zwariował, że nie każdy polityk jest złodziejem, więc robię te szafki sam" - wyjaśnił.