Dwa rozpędzone samoloty pełne pasażerów, wyładowane bagażem, z pełnymi zbiornikami paliwa, wbiły się w bliźniacze wieże 11 września pięć lat temu. Początkowo wydawało się, że budynki przetrwają uderzenie. Jednak po chwili wieżowce runęły.
Uderzenie zniszczyło większość systemu przeciwpożarowego. Temperatura płonących szczątków osiągała aż 900 stopni! Do tego rury, które stanowiły konstrukcję nośną, nie były izolowane. Okazało się, że warstwa, która miała wytrzymać wysokie temperatury, była w wielu miejscach zdarta. Stal co prawda nie stopiła się, jednak stała się tak słaba, że nie utrzymała ciężaru pięter. Konstrukcja była już zresztą naruszona przez poprzedni zamach na WTC w 1993 roku. Wtedy wybuchł samochód wypełniony po brzegi dynamitem. Tamtego zamachu też dokonała Al-Kaida. Terroryści planowali zniszczenie fundamentów jednej z wież. Miała się przewrócić na drugą. Zamach się nie udał. Wprawdzie zginęło 6 osób, a 1000 zostało rannych, jednak budynki wytrzymały. Największym zniszczeniem było lekkie naruszenie konstrukcji. W 2001 roku okazało się, że było to jednak poważne osłabienie - po uderzeniu samolotów wieże padły.
Ogień zniszczył to, co było dumą projektantów WTC - stalowe rury podtrzymujące całą konstrukcję. A potem wszystko już runęło jak domek z kart. Fragmenty budowli opadały, zwiększając napór na kolejne piętra. Wreszcie całe wieże nie wytrzymały i zawaliły się.
Siła uderzenia była ogromna. Sejsmografy na całym świecie zareagowały tak, jakby Nowy Jork dotknęło trzęsienie ziemi o sile 4 stopni w skali Richtera. Wstrząsy zniszczyły kilkanaście domów w mieście, w tym budynek na Manhattanie znany jako World Trade Center nr 7.
Według naukowców, nie ma żadnego dowodu na wybuchy bomb, które jakoby miały pomóc w zniszczeniu wież. Na fundamentach budynków nie znaleziono żadnych śladów materiałów wybuchowych.